Nowy Rok 2017 zaczynam od niezłego sztosiku. Prawdziwej
petardy, która swoją mocą przeciętnej maści RISy kładzie na łopatki i rozrywa
na strzępy. Dziś w mych skromnych progach gości najmocniejszy i najbardziej
tęgi RIS od Doctorków, który na tą chwilę jest jednym z trzech najmocniejszych
polskich piw, ever! 12,5% alko i 27,5°
Plato mogą powalić nawet słonia ;p
Dzisiaj odwróciłem kota ogonem – wstęp piszę nie
przed, a w trakcie degustacji. Powaga sytuacji mnie do tego zmusiła. Cena tego
piwa też mnie do tego zmusiła. Prześliczna etykieta też mnie do tego zmusiła,
podobnie jak zabójcze parametry.
Wygląd opakowania naprawdę ma ogromne znaczenie. Mocno
pobudza wyobraźnię, ale też oczekiwania. Już od samego patrzenia się na tą
ekskluzywną etykietę załącza mi się nienaturalny ślinotok. Aksamitny, gruby
papier, do tego czarne tło i tłoczona, ozdobna oraz „posrebrzana” czcionka.
Niejeden fetyszysta chciałby się owinąć w taki papier i sobie poużywać ;)
Przelałem bohatera do szkła. Już wtedy okazało się,
że ciecz nie jest tak gęsta jak sądziłem po ekstrakcie, ale i tak nie jest źle.
Zamiast oleju silnikowego jest syrop na kaszel. Też może być. Piwo jest niemal
totalnie czarne, pokryte umiarkowanie obfitą pianą o barwie jasnego beżu. Piana
jest drobna, ale puszysta. Bardzo długo cieszy gały.
Ładnie to wszystko wygląda, ale nie po to wydałem
tyle hajsu, żeby gapić się na piwo. Czas zmoczyć dzioba. Jest dobrze, jest moc,
jest siła. 27,5 RIS skrupulatnie rozlewa się po podniebieniu. Od razu powiem,
że alkohol jest w zasadzie nieobecny! Skubańcy świetnie go ukryli. Piwo jest
wyraźnie kawowe, kojarzy mi się z mocnym espresso. W posmaku czuć prażone
ziarno kawy, palone słody, czekoladę deserową i szczyptę popiołu. Z biegiem
czasu z tła po cichu wyłaniają się delikatne nuty suszonych owoców oraz melasy.
Na finiszu na wierzch wypływa kawowo-palona goryczka, która jak na Doctorków
jest dość lekka bym powiedział. Lekka, bardzo krótka, gładka, ułożona i
szlachetna. Nic mnie tu nie szarpie, nie drapie, nie zalega. Zupełnie nie w
stylu Doctor Brew – WTF? Smaczne to jest, ale jakieś takie bardzo ugrzecznione.
Spodziewałem się większego pazura z ich strony.
Aromat też sprawia bardzo miłe wrażenie. Jest bogaty
i złożony, choć do orgazmu daleka droga. Dominuje w nim sowita doza czekolady
deserowej oraz pralinek, tych z wyższej półki rzecz jasna. W zapachu piękny
koncert dają też suszone owoce, które w smaku były wyraźnie stonowane. Ze szkła
bucha cudny aromat suszonych śliwek, rodzynek i daktyli. Ach, można wąchać bez
końca! Palone słody występują dopiero w trzecim rzędzie, podobnie jak łagodna
kawa ze śmietanką. Czwarty rząd to miejscówka dla ulotnych nut karmelu i cukru
trzcinowego. Zupełnie w tle natomiast pobrzmiewa miły dla nosa likierowy
aromat, który wnosi tu pewną dozę
szlachetności i splendoru. Cóż, dosyć słodko to wszystko pachnie, ale ja lubię
takie klimaty.
Mój dzisiejszy gość ma dwa oblicza – słodkawy i
owocowy aromat oraz dość palony i kawowy smak. Spora głębia smaku, niezła gęstość
i gładka faktura dobrze dogadują się tutaj z umiarkowanie treściwym charakterem
tego napitku. Goryczka (jak również balans) jest spoko, tylko wg mnie chyba
odrobinę za słaba jak na ten ekstrakt. Teraz dwa słowa o alkoholu. Jak na ten
woltaż, to panowie z DB świetnie go schowali. Nie wiem, czy do jakiejś szafy,
czy do kufra wepchnęli te procenty, ale naprawdę genialna robota. Pijalność też
jest gitara – 27,5Blg i 12,5% alko szybko znika ze szkła, przy okazji siejąc
spore spustoszenie w czaszce.
Bardzo dobre piwo z tego wyszło, choć otwarcie
powiem, że po cichu liczyłem na ciut więcej. Szczególnie w smaku można by się
pokusić o większą ilość fajerwerków i trochę więcej ciała. Mówiłem, że po
takiej etykiecie oczekiwania są horrendalnie duże ;p
OCENA: 8/10
CENA: ok 16ZŁ
ALK. 12,5%
TERMIN WAŻNOŚCI: 30.05.2017
DOCTOR BREW//BROWAR BARTEK
Komentarze
Prześlij komentarz