No i kolejny ruski imperialny Stout na blogu. Który to już? Dwudziesty? Czterdziesty? Sto
pięćdziesiąty drugi? Cholera wie. Nie liczę tego, tylko zacieram rączki z
podniecenia.
Dziś na tapecie Kwas Theta od Pinty. Grudniowa
nowość zbiera bardzo pochlebne opinie. Chwalo to w tych internetach i chwalo.
Nie mogłem zatem przejść obojętnie obok najnowszego pintowskiego kwacha. Piwo już
w teorii jest arcyciekawe, a zarazem dziwne i nowatorskie. No bo tak –
generalnie jest to RIS. Jeśli jego nazwa rozpoczyna się od słowa „kwas”, to
oczywiście musi to być Sour, a więc
piwo zakwaszone blendem bakterii kwasu mlekowego. Na dokładkę mamy tu jeszcze
wyraz „wild”, a więc blend dzikich
drożdży Brettanomyces! Na drugą dokładkę swoją pracę wykonały tu także drożdże
do Whiskey. No i jeszcze to cherry, czyli sok z polskich wiśni. Czaicie?
Kwaśny, dziki, wiśniowy RIS! ;D Chłopaki z Pinty przez siedem miesięcy „męczyli”
się nad tym piwem. Codziennie głaskali tank i chodzili wokół niego na
paluszkach, by te wszystkie drożdże i bakterie im się nie zestresowały. Taka
sytuacja. Powaga.
Zazwyczaj milczę na temat pintowskich etykiet, ale w
tym wypadku muszę dać upust swoim emocjom. Ta eta jest genialna. Czarno-czerwone
barwy spasowały się tutaj nad wyraz dobrze. Do tego ten srebrny napis Kwas.
Naprawdę świetna robota.
Tuż po zrzuceniu kapsla głośno zakląłem. W sumie to
kląłem jak szewc całą drogę do domu. Ależ to pachnie ludzie kochani! Ale od
początku. Wpierw wygląd. Piwo jest ciemno brunatne w barwie. Nie totalnie
czarne jak rasowy RIS, ale spójrzcie tylko na tą pianę. Kwas Theta pieni się
jak szalony, a trzeba powiedzieć, że lałem ostrożnie i powoli. Beżowa piana
jest niebywale drobna, zwarta i puszysta. Opada w takim tempie, że można się
przy niej zestarzeć. Do tego ten nieziemski wręcz lacing! Firany pierwsza klasa. No naprawdę cudnie to wygląda :)
Biorę łyczka do dzioba. Wow! Ależ tu się dzieje! Panowie zrobili robotę. Szczena ląduje na
panelach. Piwo jest bardzo gęste, gładkie, złożone i cholernie pełne w smaku. Wysycone
dość wysoko, choć 10 minut od otwarcia już prawie tego nie czuć. Czuć za to
kwach i wiśnię. Świeży sok z wiśni jak ta lala. Do tego dochodzi umiarkowanie
mocna kawa oraz palone słody. W to wszystko próbuje wmieszać się wyraźna
cierpkość (od wiśni jak sądzę), która wnosi tu spore pokłady wytrawności. O
tak, piwo jest mocno wytrawne, bardzo kwaśne dla kogoś, kto nigdy nie pił Soura. Tłem sunie subtelna nuta drewna,
pestek z wiśni i prawdziwa gorzka czekolada, podbita lekkim muśnięciem popiołu
i niewielkimi nutami funky. Ciężko mi
jednak nazwać, to co wniosły tutaj bretty.
Jest tutaj taka subtelna dzikość, może to nieśmiałe akcenty skórzane, starego
siana, czy cuś w ten deseń. Tak, czy owak w piwie jest moc. Alkoholu nie czuć
praktycznie wcale. Na finiszu pojawia się za to stosunkowo niewielka goryczka o
lekkim palono-pestkowym zacięciu. Świetnie się to pije.
OK. W gębie specjał robi robotę. Ciekawe jak to cudo
będzie wyglądać po wsadzeniu kinola do szkła? Ano wygląda bardzo dobrze, w
przeciwieństwie do mojej „klamki od zakrystii”, która jest teraz mokra ;p Piwo
równie dobrze smaku, jak i pachnie. Też jest kwaśno, też mocno wiśniowo, ale
też nieco jogurtowo. Bakterie zdominowały ten specjał na dobre. Poza kwachem na
szczęście nie zapomniano tu o RISie. Wciąż można dostrzec tu śmiałe akcenty palonych
słodów, kawy (nieco odstanej) i gorzkiej czekolady. W tle majaczą dobrej klasy
pralinki, gorzkie kakao oraz niuanse karmelu, toffi i cukru kandyzowanego. Dzikie
klimaty, podobnie jak w smaku, zostały zepchnięte do minimum. Ciężko wyczuć tu wyraźną
końską derkę, czy jakąś stajnię. Mimo to kwaskowo-wiśniowo-RISowe nuty tworzą
tu całkiem zgrane trio. Aromat z pewnością będzie się podobać.
Bardzo wyraziste, pełne w smaku, charakterne piwo,
które nie bierze jeńców. Nie brakuje tu ciała i złożoności. 24,7°Blg nie wzięło
się przecież z dupy. Całość ma wyraźnie wytrawny charakter o czysto wiśniowym i
kwaskowym profilu. Balans jest oczywiście nie za specjalny, ale przy Lacto to raczej normalne. W sumie
zawiodłem się jedynie na akcentach typu wild.
Wiem, że ciężko jest wszystko upakować do jednego wora, no ale napisy na
etykiecie oraz morska opowieść obiecywały nieco więcej w tym temacie. Wielkie brawa
natomiast za doskonale ukryty alkohol. Jak na nieco ponad 10 voltów piwko wchodzi gładko i bez
oporów. Pijalność też niczego sobie (jak na RISa oczywiście). Małą buteleczkę
pije się dość szybko, ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że więcej niż
pół litra bym na raz nie wychylił. Zbyt kwaśno tu jest. Mimo to piwko smakuje
wspaniale. Polecam, ale tylko dla odważnych. Jeśli dotąd piłeś tylko Żubry i
Harnasie, to daj sobie spokój. Już po pierwszym łyku narobisz w gacie i co wtedy?
OCEN: 8/10
CENA: ok 14ZŁ
ALK. 10,2%
TERMIN WAŻNOŚCI: 20.12.2017
BROWAR PINTA//BROWAR NA JURZE
Słaba ta ocena...
OdpowiedzUsuńJa też w pierwszej chwili byłem mocno skonsternowany tym piwem, ale jak sobie w głowie poukładałem, żeby nie patrzeć na nie jako na RIS-a to już było znacznie lepiej.
Bo w mojej ocenie piwo jest wybitne tyle że bardzo mało w nim RIS-a.
A Pinta ma to do siebie że ich piwa ciężko jest zaklasyfikować - np. kwas epsilon. Tak się teraz zastanawiam właśnie, czy przy komponowaniu kolejnych dziwnych kombinacji nie posiłkują się generatorem z Piwolucji :)
8/10 to słaba ocena? Bez przesady
UsuńNo. Jak na takie piwo to słaba ocena. Przynajmniej dla mnie. Zwłaszcza że Kasztelan i Lech Shandy dostały 7 - żarcik taki. A tak poważniej to np. RIS z Tenczynka też oceniłeś na 8. Piłem pierwszą warkę. Piłem nawet tą serię limitowaną (leżakowaną w beczce). Bardzo fajne ale nijak mają do tego piwa. Nie gderam tyle że zdziwiłem się że piwo stosunkowo mało Ci przypasowało. Czyli jak mawia klasyk niczego Ci nie urwało :)
UsuńTo jest tak, że każde piwo staram się oceniać w swojej klasie. Lech Shandy wśród radlerów wypada właśnie na 7. Gdybym miał porównywać je z jakimkolwiek RISem, to wiadomo gdzie byłoby jego miejsce.
UsuńMoże ktoś inny ma inne zasady, reguły, ale ja właśnie takie.
pozdrawiam