Przejdź do głównej zawartości

JAK JA TO ROBIĘ?


Zboczeńcy seksualni i inni dewianci będą pewnie sfrustrowani, ale w tym tekście nie będzie nic o seksie!

Wbrew pozorom ocenianie jakiegoś piwa na blogu wcale nie jest takie proste, łatwe i banalne jak się osobom postronnym (‘nie-blogierom’) wydaje. Może i nie można tego porównać do harówy górnika, czy hutnika, ale pewien wysiłek i trud też trzeba w to włożyć. Nie tyle fizyczny, co umysłowy. No, chyba że odkapslowanie butelki zaliczymy do pracy fizycznej ;>
Zapewne u każdego wygląda to trochę inaczej, nie mniej jednak ja robię to wg pewnego schematu, który zazwyczaj w mniejszym lub większym stopniu się powtarza. Oczywiście nie ma dwóch identycznie sporządzonych recenzji, ale u mnie mniej więcej wygląda to tak.


Pierwszym etapem całego przedsięwzięcia jest wybór piwa, które zamierzam zdegustować. Jest to pierwszy krok, ale dla mnie zarazem najtrudniejszy ze wszystkich. Piwa (nie wszystkie, ale większość) trzymam w piwnicy i zawsze, gdy tam schodzę mam spory dylemat – które piwko dzisiaj wziąć na warsztat? Przeważnie na pierwszy ogień idą nowości, ale gdy takowych nie mam pod ręką (bo np. przez ostatni tydzień jak oszalały trzaskałem po dwie ‘recki’ dziennie), to kombinuję coś z trunkami, których żywot powoli dobiega końca. Już niejednokrotnie byłem zmuszony przyśpieszyć konsumpcję jakiegoś piwa przez kilka głupich cyferek zwanych datą ważności! Mam taką zasadę, że nie pijam piw po terminie (chyba, że styl na to pozwala) i nie zwyczajny też jestem zasilać miejscową oczyszczalnie ścieków niczym więcej niż tylko produktami ubocznymi mojego metabolizmu.
Gdy jednak nie nagli mnie przydatność do spożycia, a wszystkie nowości „zaliczyłem” jeszcze przed ich premierą, to pojawia się trzeci czynnik – aktualna pogoda, pora roku, mój nastrój, samopoczucie, etc. Nie będę ukrywał, że w miesiącach zimowych staram się pić piwa mocniejsze, tęższe i bardziej ekstraktywne, a w letnich lekkie, sesyjne i pijalne. Nie można mnie jednak nazwać piwnym purystą, bo to są tylko starania, z których bardzo często nic nie wychodzi. Faktem jednak jest, że w miarę możliwości zwracam no to uwagę. Z nastrojem też bywa różnie – raz mam ochotę na tradycyjnego, rześkiego pilsa lub weizena, a niekiedy wprost pragnę raczyć się godzinami ciężkim i esencjonalnym quadruplem, czy porterem bałtyckim. 


Gdy obiekt moich westchnień w końcu znajdzie się na stole, to czytam etykietę od początku do końca, od A do Z, wzdłuż i wszerz, od deski do deski. Wszystko po to, by jak najwięcej się o danym piwie dowiedzieć. Często jednak to nie wystarcza, wówczas korzystam z nieograniczonej wiedzy wujka Google. Gdy już co nieco liznę wiedzy o produkcie, który za chwilę skonsumuję, biorę się za pisanie wstępu do mojego posta. Jak więc widzicie prolog piszę zanim jeszcze piwo wyląduje w szkle, a tym bardziej w moim gardle. Od tej reguły zdarzyło się jednak parę wyjątków.

W ciągu tych wszystkich wydarzeń zwracam też uwagę na temperaturę samego piwa, która ma ścisłe korelacje z jego rodzajem. Oczywiście nie łażę z termometrem jak jakiś nawiedzony beer geek i nie sprawdzam kiedy piwo ociepli mi się do pożądanych dla RISa 16-18°C. Nie mniej jednak mam w piwnicy szklane, dość wąskie i podłużne urządzenie z cieniutką rurką w środku, które mówi mi ile w danej chwili jest tam stopni. Wbrew pozorom temp. w ciągu roku waha się tam od 2 do 16°C, bo jest to piwnica „wolnostojąca”, że się tak wyrażę. Konkludując staram się dostosowywać temperaturę spożywanego trunku do stylu jaki reprezentuje, by podczas degustacji nie upośledzać moich zmysłów.
Następnie cykam photo moim starym, wysłużonym, kompaktowym Olympusem m1010, przez złośliwym nazywanym tosterem. Nie jestem wielkim fanatykiem fotografii, ani jakimś super estetą wrażliwym na piękno krajobrazu i otoczenia. Aczkolwiek muszę przyznać, że od bardzo niedawna staram się robić ciekawsze niż dotąd ujęcia, co powyższym aparatem nie do końca mi jednak wychodzi. Ale jest nadzieja, bo w tym roku planuję zakup lepsiejszego urządzenia do pstrykania fotek :)

Przyszła w końcu najprzyjemniejsza część całego procesu – degustacja. Tutaj to już jest wolna amerykanka. Wącham, niucham, parskam, prycham, mieszam, piję, siorbię, przełykam, smakuję, mlaskam, a przy okazji robię ze 120 dziwnych i niekonwencjonalnych min. Zwracam uwagę na opakowanie, kolor piwa, mętność, pianę, aromat, smak, wysycenie, teksturę, pijalność, pełnię, treściwość, a także zgodność z deklarowanym stylem i ewentualne wady. Opisuję wrażenia w trakcie degustacji, a nie godzinę, czy dwa dni później. Przy czym z końcową oceną wstrzymuję się do momentu, aż piwo zniknie w czeluściach mojego żołądka.
Gdzieś słyszałem, że „po robocie Harnaś sie nalezy”, jednak ja nie praktykuję takiego zakończenia sprawy.
Sumaryczna nota jest wypadkową wrażeń smakowo-zapachowych, zgodności ze stylem, a także moich indywidualnych upodobań, które jednak odgrywają najmniejsze znaczenie. Moja opinia jest jak najbardziej subiektywna, dlatego też nie każde piwo, które mi smakuje zasmakuje również i Tobie.
W swoich postach pragnę nie tylko wyrazić jak smakuje i pachnie (etc.) dane piwo, ale również przybliżam jego krótką historię i/lub historię browaru, wytyczne dla stylu i inne warte uwagi ciekawostki, tak aby czytelnik jak najwięcej dowiedział się o danym produkcie.

Komentarze

Prześlij komentarz

NAJCHĘTNIEJ CZYTANE

OKO W OKO - Łomża Jasne vs Łomża Pils

  W swojej blogerskiej karierze piłem już nie jedną Łomżę. W zasadzie to chyba wszystkie jakie były przez ten czas na rynku. Wiadomo, że jedne piwa znikają, a w ich miejsce pojawiają się inne i mam tu na myśli tylko w obrębie jednej marki. Tak więc tych Łomż/Łomżów trochę już na blogu było. Ostatnio wpadłem jednak na pomysł, aby porównać dwa chyba najbardziej popularne piwa z tej marki – Łomża Jasne i Łomża Pils . To pierwsze jest mi bardzo dobrze znane i lubiane. Można rzec, iż ostatnio regularnie zasila ono moje gardło. Jest piwem szeroko dostępnym, względnie niedrogim, dosyć smacznym i po prostu pijalnym. Łomża Pils natomiast pojawiła się na rynku jakieś dwa lata temu, a na blogu dostała taką samą notę, jak jej starsza siostra. Jednakże piłem to piwo łącznie może trzy razy. Złych wspomnień nie mam, więc uważam je za godnego rywala dzisiejszego „pojedynku”. Łomża Jasne Piwo ubrane jest w jasno złoty odcień o idealnej klarowności. Piana jest całkiem słusznych rozmiarów, śre

COOLER LEMON BEER

ALK.4%. Radlerowa bitwa, która rozpętała się na dobre na początku lata, powoli słabnie na swojej sile. Ja tym czasem wprowadzam do gry kolejnego zawodnika. Nie jest to co prawda radler, lecz zwykłe piwo smakowe/aromatyzowane. Piwo Cooler było kiedyś dobrze znane i nawet cenione, gdyż w owym czasie po prostu nie było innych tego typu krajowych piw. Dzisiaj można dostać oczopląsu niemal w każdym sklepie, patrząc na asortyment tego typu napitków. Dobra, dosyć gadania... Po nalaniu ujrzałem złocisty trunek, w pełni klarowny, a także tysiące bąbelków, normalnie burza w szklance! Solidne wysycenie daje nam gwarancję (niczym Poxipol ;>) dużego orzeźwienia. Piwo pokrywa symboliczna, biała piana o drobnej strukturze. Nie dość, że nie ma jej zbyt wiele, to jeszcze szybko się redukuje do milimetrowego kożuszka. No, ale w końcu to nie weissbier. W zapachu batutę dzierży chemiczna cytrynka, która dyryguje namiastką słodu oraz substancjami słodzącymi (aspartam i acesulfam K). Piw

Imperator. Niech moc będzie z tobą!

Jest takie piwo jak Imperator Bałtycki od Pinty. Jest także Imperator z Browaru Jabłonowo, ale jedno z drugim nie ma nic wspólnego prócz częściowej nazwy. Nawet woltaż raczej nie jest wspólny, bo w piwie z Jabłonowa jest on dużo wyższy. Ale po kolei. Było sobie kiedyś takie piwo jak Imperator – strong lager, czyli typowy mózgotrzep. Taki artykuł pierwszej potrzeby każdego żula, można rzec. Współczynnik „spejsona” był tutaj nad wyraz korzystny. Nie mniej jednak, piwo pewnego roku zniknęło z rynku, bo jak pewnie wiecie, od kilkunastu lat piwa mocne sprzedają się w Polsce coraz gorzej. Browar Jabłonowo jak widać poszedł mocno pod prąd i jakiś czas temu wskrzesił Imperatora. Tyle, że teraz jest jeszcze mocniejszy. Zamiast 10% ma, aż 12% alko! Nie w kij dmuchał. Nawet Karpackie Super Mocne mu nie podskoczy. Takiego woltażu może pozazdrościć niejeden RIS, czy Barley Wine . Toż to prawdziwy potwór, nawet wśród mocnych piw. Lęk jednak mi nie straszny, ja żadnego piwa się nie boję. Szklanki

10,5 DZIESIĘĆ I PÓŁ

ALK.4,7%. Góra dwa tygodnie temu, bez żadnego szumu medialnego w sklepach pojawiło się piwo Dziesięć i Pół . Kultowa marka z lat 90-tych została reaktywowana!!! Każdy obywatel naszego kraju w wieku 30+ z pewnością pamięta to piwo – ogromne kampanie reklamowe w radiu, tv i prasie, plakaty, billboardy, gadżety z logo 10,5. To piwo było po prostu wszędzie, to było coś, to była moda, styl życia... Pojawiło się dokładnie w 1995 roku i z miejsca stało się głównym konkurentem dla mega popularnego wówczas EB. Jednak z upływem lat marka powoli zaczęła upadać, aż w końcu zupełnie zniknęła z rynku, podobnie zresztą jak EB. Dziś Kompania Piwowarska postanowiła zrobić reedycję marki, wypuszczając na razie bardzo limitowaną ilość piwa. Jest to swego rodzaju test konsumencki, KP liczy na ‘powrót do przeszłości’ wśród konsumentów, sentymentalną podróż do czasów młodości pewnej grupy klientów. A jeśli piwo „się przyjmie” zagości w sklepach na stałe. Niecny plan.  Ja z racji swojego wiek

OKO W OKO - Namysłów Pils vs Browarne Pils

  Jakiś czas temu wrzuciłem na fanpejdża fotkę dwóch piw. Były to Namysłów Pils i Browarne Pils. Pamiętacie? Chodziło mi o uderzające podobieństwo (zapewne nie przypadkowe) szat graficznych tychże napitków. Puszki są jeszcze bardziej zbliżone wizualnie niż butelki, ale ja zakupiłem akurat flaszki i postanowiłem sprawdzić, czy w smaku i aromacie również będą podobne. Browarne Pils to wyrób od Ambera, którego raz miałem okazję spożywać, ale recenzji na blogu nie ma. Nie spotkałem go nigdzie poza Dino, co może sugerować jakąś współpracę. Natomiast Namysłowa z pewnością przedstawiać nie trzeba. Jako ciekawostkę dodam tylko, że kiedy Grupa Żywiec przejęła Browar Namysłów, to owe piwo delikatnie zjechało z woltażem. Rzecz jasna jest to dobrze znany i niezmienny od lat proceder pośród koncernów.  Namysłów Pils Złociste piwo, oczywiście idealnie klarowne. Piana raczej niska, ale dość drobna, puszysta, średnio trwała. Mimo wszystko trunek wygląda apetycznie. W smaku namysłowska klasyk

OKO W OKO - Perła Chmielowa (brązowa butelka) vs Perła Chmielowa (zielona butelka)

Zgodnie z zapowiedziami teksty ukazujące się na blogu, gdzie porównuję ze sobą dwa piwa noszą od teraz nazwę „Oko w Oko” i stanowią niejako odrębny dział. Oczywiście wciąż są to recenzje, ale w moim odczuciu chyba nieco bardziej interesujące niż tradycyjne posty. Piwa tu opisywane są w jakimś stopniu do siebie podobne, może nawet niekiedy identyczne (przynajmniej w teorii). W każdym razie zawsze coś ich ze sobą łączy, ale też jednocześnie niekiedy dzieli. Moim zadaniem jest wskazać różnice i podobieństwa oraz rozstrzygnąć, które z nich jest lepsze i dlaczego. Jak widzicie dziś zajmę się piwem Perła Chmielowa Pils, bo tak brzmi pełna nazwa najbardziej popularnego „piwa regionalnego” z Lubelszczyzny. Nie zamierzam tutaj wchodzić w dysputy, czy Perła Browary Lubelskie to browar regionalny, czy już koncernowy. Faktem jest, że to moloch, a jego piwa można bez problemu kupić w całej Polsce. Kto nie był nigdy na Lubelszczyźnie zapewne nie wie, że w tamtych stronach słynna Perełka wyst

WIELKI TEST PIW TYPU DESPERADOS

Wielki Test Piw Typu Desperados, Wielki Test Piw Aromatyzowanych Tequilą, Wielki Test Piw o Smaku Tequili. To chyba wystarczające zajawki, by każdy piwny Janusz się pokapował o co mi chodzi. Wspólną ich cechą jest dodany aromat tequili, a przy okazji cały szereg różnych substancji chemicznych. Bazą jak sądzę jest tu zwykły jasny lager, który i tak finalnie nie odgrywa praktycznie żadnej roli. Tequila to słynna meksykańska wódka produkowana ze sfermentowanego soku agawy niebieskiej. Istnieje wiele jej odmian, a niektóre z nich są nawet przez kilka lat leżakowane w dębowych beczkach po bourbonie, whisky, sherry , czy koniaku. Przymierzałem się do tego tematu jak pies do jeża, czy saper do bomby. Plan był prosty, ale z wykonaniem jak zwykle spore problemy. Główny problem jak zwykle tkwił w zapewnieniu sobie odpowiedniego materiału do testu. Zebranie wszystkich tego typu piw jakie przyszły mi do głowy, okazało się oczywiście niewykonalne z bardzo prostego powodu – niektóre po pros

WIELKI TEST PIW W ZIELONYCH BUTELKACH

Oj, dużo Harnasi musieli wyduldać osiedlowi żule przez czas, który minął od ostatniego Wielkiego Testu w gronie moich najlepszych znajomych. Prawie półtora roku trzeba było czekać na to, jakże fajne wydarzenie, ale jak to zwykle bywa nie zawsze każdemu pasowały terminy. No, ale jak już się spotkaliśmy to i się działo ;) Szesnaście różnych piw, ale o co najmniej jednym wspólnym mianowniku. Ilość bodajże rekordowa spośród naszych testów, ale przecież rynek pod tym względem nie zawodzi. Zielone butelki są wszędzie, bo przecież te piwa są takie chmielowe ;) Do sedna zatem. SPRAWY TECHNICZNE Tak jak było wcześniej, tak i teraz – anonimowe próbki, piwa odpowiednio schłodzone, dziesięciopunktowa skala i później średnia arytmetyczna naszych ocen. Pod uwagę braliśmy przede wszystkim poziom nachmielenia, jak również rześkość, pijalność oraz poziom i jakość goryczki. No i oczywiście wady, które niekiedy też miały miejsce. Przy okazji wyjaśniłem testerom czym jest ”zapach skunksa