Żaden tam ze mnie globtroter, ale czasem lubię się odchamić
i wyrwać z domu na jeden dzień. Zwłaszcza na piwny dzień. Piwo to moja
największa pasja, to moje hobby, na które poświęcam ponad połowę wolnego czasu.
Jak pewnie wiecie w pierwszy kwietniowy weekend oprócz
wrocławskiego Beergeeku miała miejsce jeszcze jedna piwna impreza –
Targi Piw Regionalnych PIWOWARY w Łodzi. W kuluarach mówi się, że to impreza
klasy B, schowana w cieniu mocno reklamowanej czwartej edycji BGM. Wiecie, taka
alternatywa - jak masz mało szmalu na Wrocław, to jedziesz do Łodzi, bo tam
tanio Panie, tanio jest.
No i byłem w tej Łodzi. W zeszłym roku też byłem, ale zacznę
może od początku, tzn. od mojego wkurwienia się. W sobotę o 6.30 rano wróciłem
z pracy do domu (nie wszyscy pracują za biurkiem od 8 do 16). Szybkie kimanie
do 9.30, a potem wyścig z czasem. Pakowanie w biegu – komóra, plecak, jakaś
mapa, szkło degustacyjne z ubiegłego roku, odznaka Bractwa Piwnego, szmal
(portfel znaczy się) i długa na busik do Czewy. A dalej już bla bla carem
do Łodzi. Fajna sprawa, można poznać ciekawych ludzi i przejechać całą Polskę
za grosze.
No i w całym tym porannym ferworze na śmierć zapomniałem o
aparacie! Fuck! Nie żadna lustrzanka za pięć „koła”, tylko zwykły
kompakcik, ale na nic lepszego mnie nie stać. Zakląłem głośno z pięć razy, ale
odwrotu już nie było. Zawsze jak robię jakiś wpis, to staram się udekorować go
mniej lub bardziej udanymi fotkami. Jeszcze gdybym miał porządnego smartfona to
byłby luz. Niestety jestem nieszczęśliwym posiadaczem małego komórkowca, niby z
aparatem 5 megapixeli, ale fotki robi słabe. Także tym razem będzie bez zdjęć.
Sorry, wybaczcie.
Na miejscu byłem równiutko o 12.30. Miejsce to samo co w
zeszłym roku (Hala Expo w centrum). Wystawców też podobnie, chyba tylko
jedzenia było ciut więcej (ze dwa food trucki i dwa zwykłe stoiska). Jak
co roku na targach nie mogło zabraknąć najbardziej „zacnych” ekip polskiego
piwowarstwa, czyli Browaru Koreb, Edi i Czarny Kot. O dziwo nie pojawiła się
Witnica, ale może to i lepiej. Z interesujących mnie browarów warto wymienić
Bednary, Beer City, Spirifer, Fabryka Piwa, Świętochłowicki Reden, Kormoran,
Jan Olbracht z Piotrkowa, Antybrowar z Łodzi i Maryensztadt ze Zwolenia. W
Łodzi pojawiły się też wytwórnie, które mnie ani ziębią, ani grzeją, czyli
Fortuna, Jabłonowo, Browar z Grodziska Wielkopolskiego, Bierhalle, Trzy Korony
z Puław, czy Browar Staropolski. W sumie nie było tego tak mało i przekrój też
dość spory. Od browarów regionalnych, po typowo rzemieślnicze.
Premier piwnych
było chyba tylko trzy, choć przyznam, że specjalnie się tym tematem nie
interesowałem. Trzy były na pewno, ale mogło być więcej. Antybrowar
zaprezentował Prokreację w stylu American Wheat. Fabryka Piwa natomiast
przywiozła ze sobą dwie świeżynki – Smoked Robust Porter oraz West
Coast APA.
W tym roku moim głównym celem nie było jednak picie do
upadłego craftowych pozycji, lecz podszkolenie się w kierunku szeroko
pojętej sensoryki piwa (płatny kurs sensoryczny II stopnia prowadzony przez
znanego w branży Maćka Chołdrycha). Nie mogłem zatem pozwolić sobie na jakieś
wybitne hulanki i swawole, wszak na kursie sensorycznym warto mieć świeże i
niezmącone zmysły. Zanim jednak przystąpiłem do nauki, rzecz jasna parę próbek
przelało się przez moje gardło. Antybrowar muszę pochwalić się świetną
imperialną ajpę o nazwie Antylopa. Dawno nie piłem tak aromatycznego i
doskonale zbalansowanego piwa. Równie duże wrażenie wywołał też u mnie
Antykwariat (American Stout), nad którym także piałem z zachwytu.
Niestety premierowa Prokreacja mnie nieco rozczarowała. Piwo było płaskie w
smaku, a aromat jakiś taki niewyraźny. Bardzo podobnie wypadło Holy Grale (APA)
z Browaru Bednary. Naprawdę niczym mnie nie zachwyciło w przeciwieństwie do
Kuby Rozpruwacza (Red Ale), którego piłem po raz pierwszy. Kuba na
szczęście okazał się znakomicie wykonanym i smacznym piwem. Będąc na targach
nie mogłem sobie odmówić odrobiny RISa z Browaru Maryensztadt. RAISA miała
premierę całkiem niedawno, mimo to butelek do Łodzi nie przywieziono.
Dobrze,
że chociaż beczka była, to mogłem uraczyć się tym przepysznym,
kawowo-czekoladowym cymesem. Piwo świetnie pachniało i równie dobrze smakowało.
Naprawdę polecam. Na sam koniec powędrowałem do stoiska Fabryki Piwa, gdzie
czekały mnie dwie wspomniane wyżej nowości. Mr John Smokey jak się okazało
wcale taki bardzo smoked nie był. Fakt, czuć w nim lekki dymek, ale
głęboko w tle. Poza tym fantem wszystko w najlepszym porządku. Sumarycznie piwo
bardzo smaczne i pijalne, tylko wędzonki w nim niewiele. Pacific Avenue
natomiast to niemal wzorowe West Coast Pale Ale. Bardzo lekkie, rześkie,
świeże, cytrusowe, pijalne. Po prostu kawał dobrej roboty.
Tak jak wspomniałem, z degustacjami musiałem przystopować,
by na kursie u Macieja Chołdrycha nie wyjść na totalnego głupka, co nie
rozróżnia diacetylu od DMSu. Z Maćkiem z firmy Piwoznawcy miałem już styczność
dwa razy, toteż można powiedzieć, że się poniekąd znamy. Swoją drogą bardzo
sympatycznym, mądry i ułożony facet. No, ale nie o nim, tylko o kursie miało
być...
Nie będę Wam tu przynudzał szczegółami, ale w skrócie
napiszę tylko, że było ciekawie i bardzo barwnie. Wąchaliśmy przeróżne zapachy
(w piwie, jak i w próbnikach), poznaliśmy sporo teorii oraz rozwiązywaliśmy
kilka zadań, na podstawie próbek piw, które przygotował dla nas Maciek. Piliśmy
też kilka fajnych i naprawdę zacnych napitków, oczywiście w celach
sensorycznych. Hard Bride z AleBrowaru obecnie jest jeszcze lepszy niż wtedy jak
się pojawił. To samo mogę powiedzieć o piwie Hopus Pokus z Pinty. Bardziej urywa
dupę niż kiedyś. Najbardziej jednak byłem zachwycony nowym RISem od Birbanta.
RIS Blended to trunek leżakowany w trzech rodzajach beczek (po whisky, rumie i
bourbonie), który po prostu zmiażdżył system, a mnie rozłożył na łopatki!
Nieziemsko przepiękny drewniano-waniliowo-owocowy aromat chciał urwać nosa, a
głęboki i ułożony smak gładko i powoli sunął po języku. Piwo grzechu warte!
Będę niedługo oceniał na blogu, więc bądźcie czujni :)
Generalnie cały ten kurs sensoryczny to bardzo ciekawie i
pouczająco spędzony czas. Każdy z uczestników dostał dyplom, co by się
pochwalić znajomym, a szczegółowe wyniki naszych zdolności sensorycznych
zostaną wysłane na maila, zaraz jak tylko Maciek to wszystko ogarnie,
znaczy się podliczy i przeleje na papier te nasze wypociny.
Łódzkie Piwowary wbrew pozorom to nie jakaś tam lipna impreza, gdzie tylko wlewa się w gardła alkoholowe wyroby. Na targach odbywały się też różnej maści wykłady i prelekcje. Był także komik, piwne Rozmowy w Toku (ale bez Drzyzgi niestety) i jakiś zespół, jednak bez instrumentów muzycznych. Grupa Beatside to zdolne chłopaki, bo grajom tylko buziom. Szkoda, że na to wszystko nie miałem już czasu :/
Podczas targów swoje „święto” miało też Bractwo Piwne,
którego jak wiecie jestem członkiem, penisem, prąciem (niepotrzebne skreślić).
Otóż tego dnia Bractwo organizowało Wielki Krąg – takie nasze wybory do
Kapituły, Komisji Rewizyjnej i Trybunału. Co jakiś czas trzeba wybrać nowe
władze, aby w Polsce, to znaczy w Bractwie działo się lepiej. Niezbyt się znam
na tych wszystkich prawnych kruczkach, toteż nie udzielałem się za bardzo w tym
temacie. Oczywiście swoje głosy oddałem. Cześć głosowań było jawnych (czułem
się jak w sejmie podnosząc co chwila rękę), a cześć anonimowych. Mniejsza o
większość, ale wspomnę tylko że od 2 kwietnia nowym Wielkim Miszczem Bractwa
Piwnego jest Krzysztof Jóźwiak!!! Teraz no to może być już tylko lepiej! ;p
Ps. w drodze do domu opróżniłem z gwinta butelczynę najnowszego piwa z Browaru Fortuna. Miłosław Witbier okazał się być całkiem smacznym i zgodnym ze stylem piwem. Trzeba będzie spróbować na trzeźwo....
Komentarze
Prześlij komentarz