Właśnie wróciłem do domu. Z pracy. Po dwunastu
godzinach roboty pić mi się chce jak cholera. Nie żebym łopatą machał przez pół
doby, no ale za biurkiem też nie siedzę. Normalnie robię po osiem, ale dziś
akurat nadgodzin mi się kurna zachciało. A na dworze Panie lato! W kwietniu
lato przyszło. Na dworze ciepło, to i w pracy ciepło (niektórym wręcz gorąco).
Wysiadam z auta, a pić się chce niemiłosiernie. Co zrobić?
Człowiek nie wielbłąd, a pić musi. Od razu walę do piwnicy po jakiś browar.
Schodzę po stromych schodach, na suficie pająki się bzykają, a w kącie jakaś
mysz się poruszyła. Dobrze, że chociaż żaden szczur się na mnie nie rzucił...
Kurcze co tu wybrać? Prawie same RISy w tej mojej piwnicy, RISy i portery
bałtyckie. Tym nie ugaszę pragnienia, tym to się jedynie mogę nagrzmocić.
Szybko, szybko, bo suszy... Biorę zatem nowego Miłosława, com go już raz
degustował. Kilka dni temu w busie jak wracałem z Łodzi z Piwowarów. Pamiętam,
że było dobre, ale byłem wtedy trochę podchmielony, więc nawet woda z kałuży by
smakowała.
Miłosław Witbier. Poczciwy belgijski witek. W
składzie pszenica, kolendra i skórki pomarańczy. Brzmi zachęcająco, zatem
otwieram bez obawień.
Bul, bul,
bul. Piana rośnie gwałtownie, nie trzeba jej namawiać do współpracy. Ma
biały kolor, w miarę drobną strukturę, ale niestety opada za szybko. Zostawia
lekkie zacieki na szkle, ale jak na piwo pszeniczne wypada raczej słabo. Chyba
się nie polubimy.
Szybko, bo pić się chce. Biorę łyk, drugi, trzeci. Od razu
lepiej. Piany już prawie nie ma, w ustach mokro – o to chodziło. Czuję lekki i
przyjemny kwasek, to dobrze – ugasi moje pragnienie. Piwo jest rześkie i
średnio pełne w smaku, ale nie wodniste. Są też jakieś zboża, chyba ta
pszenica, no i rzecz jasna słód. Do tego dochodzi subtelny chlebek w posmaku i
jakieś cytrusy. A no tak, pewnie ta skórka pomarańczy. Mogłoby być jej więcej,
ale i tak nie jest źle. Goryczki w zasadzie tu nie ma, bo to przecie witek.
Jest za to ta cholendra... znaczy się kolendra! Dobrze, że nie przesadzona jak w
Żywcu Białym. Całość niezbyt mocna wysycona, a szkoda. W lekkim piwie lubię jak
mnie bąbelki smyrają.
Już mniej chce mi się pić, to mam czas obejrzeć to piwo.
Trochę mało mętne, jak na Witbiera, ale niech im tam będzie. Kolor
ładny, jasno złoty. Nie sposób się przyczepić.
Nowy Miłosław nawet mi smakuje, a pachnie też całkiem
znośnie. Nie muszę się wysilać, by poczuć wszystkie niuanse. Od razu widać, że
tej kolędy... tfu, kolendry to na aromat nie pożałowali. Prawie jak w Żywcu
Białym, albo we Valkirii z Żabki, tylko tam jest bardziej sztuczna. Spod
płaszcza tej przyprawy ledwo może się wydostać zmarnowana słodowość, taka lekko
pszeniczna słodowość. Jest też i chlebek (a jakże), a tuż za nim w końcu
pojawiają się kwaskowe cytrusy. Skórka pomarańczy robi co może, a że niewiele
może, to i niewiele robi. Dobra, bez żartów. Jest skórka, wyczuwam ją bez
problemu, choć solidna doza kolendry nie pozwala rozwinąć jej skrzydeł. Mimo to
zapach jest mocny, rześki i przede wszystkim trwały. Praktycznie nie zmienia się
od pierwszego do ostatniego łyku.
Witek z Fortuny to sumiennie wykonany trunek. Pije
się go szybko i dość przyjemnie. Piwo wchodzi bez żadnych oporów, trzeba się nawet pilnować, by nie pić za szybko. Może w aromacie trochę przesadzili z kolendrą,
ale nie jest to jakaś okropna i nie do wybaczenia wada. Poza tym jednym
mankamentem całość jest dobrze wyważona i nieźle zbalansowana. Aromat jest
świeży, silny i zdecydowany, podobnie jak smak, który mu wtóruje.
Sumarycznie niezłe jest to piwo, znaczy się nawet dobre.
Może nie filcuje kalesonów, ale swoje zadanie spełnia. Pić już mi się nie chce,
a o to przecież chodziło.
Jak za tą cenę, to możecie brać w ciemno. W gorące letnie
popołudnia będzie jak znalazł :)
OCENA: 7/10
CENA: 4ZŁ (Targi Piwowary)
ALK.4,8%
TERMIN WAŻNOŚCI: 24.12.2016
TERMIN WAŻNOŚCI: 24.12.2016
BROWAR FORTUNA
Komentarze
Prześlij komentarz