Witajcie moi kochani! Nie minęło zbyt wiele czasu od
ostatniej recki piwa spod szyldu Konstancin, a już dziś jedziemy z kolejną
odsłoną trunków warzonych w Kamionce. Jesteście już teraz o niebo mądrzejsi i
na pewno nie dacie sobie wmówić, że piwo marki Konstancin robione jest w
Konstancinie, czy gdzieś nieopodal. Prawda, że prawda? ;D
Po witbirze
i seząnie przechodzimy do nowej fali,
a jest nią Session West Coast IPA.
Mam nadzieję, że wszyscy wiemy o co kaman? Taki napis to mógł robić wrażenie,
ale gdzieś w okolicach 2012-go lub 2013-go roku. W czasach wszelakich vermontów i milkszejków praktycznie już zapomnieliśmy czym jest AIPA z
zachodniego wybrzeża. Pora więc odświeżyć sobie zwoje mózgowe, a przy okazji
sprawdzić formę Artura Karpińskiego, który to jest autorem receptury tegoż
piwa, jak również piwowarem w Browarze Golem! Tak. Browar Czarnków współpracuje
ze znanymi piwowarami domowymi i tymi na etacie również.
Piwo prezentuje się naprawdę dobrze. Jest w pełni
klarowne (długo stało) i posiada ładną, bursztynową barwę. Piana ochoczo urosła
do całkiem przyzwoitych rozmiarów. Biała, średnio pęcherzykowa, puszysta
kołderka dość długo utrzymuje się przy życiu, solidnie oblepiając szkło.
Jak łest kołst,
to trzeba się spodziewać wytrawności i wykręcającej japę goryczki. Ale może po
kolei. Piwo jest naprawdę bardzo szczodrze nachmielone, faktycznie jest bardzo
wytrawne, półpełne w smaku (w końcu to Session
IPA). Z każdym łykiem mam wrażenie kontaktu z owocami tropikalnymi, podbitymi z
lekka skórką cytrusów (limonka, grejpfrut), całkiem wyraźną żywicą oraz bardzo
przyjemną nutą leśną. Mam tu na myśli świeże pędy sosny, tudzież ogólnie pojęte
igliwie. Wypełnieniem tych całych odchmielowych naleciałości jest chlebowo-zbożowa
słodowość o wyraźnym, ale zupełnie nienarzucającym się charakterze. Alkoholu
oczywiście nie czuć, bo to stosunkowo lekki napitek. Goryczka sprawia solidne i
mocne wrażenie. Jest krótka, szlachetna i nie zalegająca. Robi co do niej
należy i czym prędzej ucieka w popłochu. Jej ziołowo-żywiczny profil naprawdę
przypadł mi do gustu. Generalnie wszystko tak fajnie tu do siebie pasuje. Każdy
trybik zna swoje miejsce w szeregu i świetnie dogaduje się z innymi. Pije się
to rewelacyjnie muszę przyznać!
Czas na małe wąchanko moje kochane piwoludki. Zaprawdę
powiadam Wam – nie będzie zawiedziony ten, kto włoży kinola do szkła.
Konstancin Session West Coast IPA pachnie naprawdę wspaniale. Świeżo i
soczyście. Rześko i owocowo. Są tu zarówno białe owoce (morela, melon, białe
winogrono, renkloda), jak i dojrzałe tropiki (mango, marakuja, liczi). W
drugiej turze tej małej listy przebojów do nosa wdzierają się nader przyjemne
akcenty dojrzałych, lekko kwaskowych cytrusów, dające solidnie rześkiego kopa w
potylicę. Wow! Świetnie się to wącha,
ale to jeszcze nie koniec przyjemności. W dalszej kolejności moje zmysły notują
delikatną żywiczno-leśną woń, okraszona szczyptą nafty (Mosaic), kwiatów oraz
ziół. Pachnie to naprawdę bardzo wyraziście, szalenie naturalnie i przede
wszystkim niewyobrażalnie zachęcająco. Jestem pod wielkim wrażeniem!
Piwo zostało świetnie zbalansowane, tworząc dość
długi i bardzo wytrawny finisz. Ta goryczka naprawdę robi tutaj robotę. Całość
sprawuje się lekko na podniebieniu, bowiem ciała jest tu niezbyt dużo. Dzięki
temu ciecz niezmiernie szybko przemyka od jamy ustnej do żołądka i dalej to już
wiecie gdzie ;) Pije się to w iście ekspresowym tempie (takie TGV wśród piw), a
wącha jak najlepszego sortu perfumy – długo i namiętnie.
Świetne WC IPA za rozsądne piniondze. No i po co komu potrzebne jakieś dodatki? Jakaś
kocimiętka, czy inne badziewie…
OCENA: 8/10
CENA: 5.99ZŁ (Auchan)
ALK. 5,6%
TERMIN WAŻNOŚCI: 01.2019
BROWAR CZARNKÓW//KAMIONKA
Komentarze
Prześlij komentarz