Ja pierdzielę. Ledwo żyje. Z trudem łapię
oddech. Jestem styrany, zmęczony i do cna zmarnowany. Chce mi się piwa!
Najpierw 8 godzin w fabryce pasów bezpieczeństwa, a potem robota w domu, znaczy
się na podwórku. Zachciało mi się śmieci palić. W ciul śmieci. Sterta większa
niż Rysy w Tatrach (takie góry, nie piwo). Upał taki, że jajka się pocą, a ja
stoję ze trzy godziny koło ognia i dorzucam te różne tektury, papiery i inne
badziewia, pilnując przy tym, aby ogień nie poszedł w siną dal. To znaczy na
pola. Fuck! Jaki ja głupi jestem.
Czemu akurat dzisiaj musiałem to robić? No, ale jakoś przeżyłem. Opaliłem sobie
łydki i włosy na klacie, ale żyję. Śmieci spalone, pora więc na małą nagrodę,
którą sam sobie rzecz jasna ufundowałem.
Farmhouse się zwie. Jedno z nowszych piw od Pinty.
Wiecie, że trwa właśnie cykl „Tydzień z Browarem Pinta”? No właśnie. Ten farmhałs to taki styl piwa jest. Trochę
podobny do belgijskiego Saisona. Specyfik
od Pinty został zaszczepiony specjalnymi szczepami drożdży Wallonian Farmhouse
(nie musicie tego znać na pamięć, ja też nie znam). Chmiele oczywiście z hameryki, a jakże.
Otwieram i przelewam. Spod kapsla buchnęło jankeskimi
lupulinami. Cykam kilka mało udanych fotek i przechodzę do rzeczy. Nie będę
pierdzielił o jasno złotej barwie i sporej białej pianie. Zwyczajnie mi się
dzisiaj nie chce. Pić piwo mi się chce i to strasznie.
No to chlup w ten głupi dziób. Dobry ten Farmhouse,
nawet bardzo dobry. Wyraźnie rześki, dobrze nasycony, delikatnie kwaskowy z
lekkim cytrusowym muśnięciem. Są też tutaj inne owoce. Mianowicie czuję
brzoskwinię, cienie moreli i gruszek, czyli typowe belgijskie klimaty. Tło natomiast
wypełnia przyjemna słodowa podbudowa oraz subtelne ziemisto-korzenne
naleciałości. Podoba mi się taki układ. Faktycznie piwo przywodzi na myśl nieco
wiejskie, farmowe klimaty. Aha, jest jeszcze chmielowo-ziołowa goryczka. Niezbyt
mocna, ale obecna. Jest krótka, nie zalega i sprawia bardzo szlachetne
wrażenie. Super się to pije :)
Aromat też jest wporzo. Jest tu całkiem sporo ziemistych
fenoli, uzupełnianych nutami rozmaitych owoców. Od cytrusów, poprzez tropiki,
do europejskich brzoskwiń i moreli. Bardzo owoce jest to piwo, naprawdę. Na drugim
planie jest subtelna trawa, zioła, pszenica oraz słód, a w tle majaczą jakieś
kwiaty i akcenty gumy balonowej. Wyraźny, bogaty i fajny to zapaszek. W
zasadzie nie ma się do czego przyczepić.
Pintowska wariacja Saisona ta naprawdę bardzo smaczne i udane piwo. Nie można odmówić
mu złożoności, świeżości i rześkości. Odpowiedni balans także robi świetną
robotę. Całość jest delikatnie kwaskowa z nieco cierpkim i lekko gorzkim
finiszem. Generalnie piwo jest lekkie w smaku, choć dodatek słodu pszenicznego
nadaje mu trochę pełni. Wciąż jednak jest to typowo sesyjny napitek, który
doskonale gasi pragnienie. Piłem go łyk za łykiem i wciąż miałem ochotę na
więcej. Pijalność na mistrzowskim
poziomie, mimo tego, że byłem styrany jak koń po westernie.
Bardzo dobre piwo właśnie wypiłem. W sam raz na
takie temperatury i na ten wysiłek, który zaliczyłem. Od razu czuję się
podbudowany i mniej zmęczony. A mówią, że alkohol szkodzi…
OCENA: 8/10
CENA: ok 7.50ZŁ
ALK.5%
TERMIN WAŻNOŚCI: 26.10.2016
TERMIN WAŻNOŚCI: 26.10.2016
BROWAR PINTA//BROWAR NA JURZE
Komentarze
Prześlij komentarz