Aż musiałem sprawdzić kiedy to było, bo naprawdę
baaaardzo dużo oleju „zjadła” moja beemka,
odkąd ostatnio gościł na blogu Doctor Brew. Bez mała półtora roku to naprawdę
szmat czasu. Święty Mikołaj już dwa razy mnie odwiedził, a doktorki ani razu ;p
Nie to, że ich nie lubię. Po prostu tak jakoś
wyszło. W pewnym momencie nieco stracili w moich oczach, ale to naprawdę nic
osobistego. Jak mawia klasyk: dobre piwo zawsze obroni się samo.
Podczas tej całej nieobecności na blogasku, doktorki
zapewne wypuścili na rynek z pierdyliard
wariacji na temat IPA. Po drodze zmieniły się także etykiety. Czy na lepsze? Na
pewno na bardziej rzucające się w oczy, na pewno na bardziej infantylne
(naklejka? serio?). Wisienką na torcie natomiast jest hasztag #wszyscyjestesmydoctorami.
Ja wiem, że film Marka Koterskiego budzi skrajne emocje, ale żeby, aż tak?
OK. Trochę się już wyżyłem, więc pora przyjrzeć się
piwu. Experimental Vermont IPA. Nazwa stylu, jak i samego trunku mówi w
zasadzie wszystko. Obrazek warty więcej niż tysiąc słów. Przechodzimy do
konsumpcji.
Powiem Wam, że jak na Vermonta, to jest to słabo mętne. Powiedziałbym bardziej, że
zaledwie zamglone. Barwa prawilna, pełnozłota. Piana dosyć urodzajna, w miarę
drobna, w miarę stabilna. Może być.
Fakturą wcale, a wcale nie przypomina NEIPA. Efektu juicy brak. Efektu pełni, soczkowatości
po prostu tutaj nie ma. Jest za to cholernie sroga goryczka jak w łest kołstach. Piwo jest bardzo
wytrawne, a pestkowo-ziołowa goryczka robi niezłe manto naszym kubkom
smakowych. Jest bardzo mdła, długa i strasznie zalegająca. A co więcej? Przede
wszystkim sporo słodowej podstawy. Jest zboże i chlebek. Dalej nieco
cytrusowych wstawek, oczywiście w formie tylko i wyłącznie albedo. Żadnego
miąższu, czy soku z owoców. Odrobinę dalej pędzi niczym huragan Katrina, sowita
żywiczność. Dawno nie czułem w piwie czegoś podobnego. W tle majaczą zwiewne
nutki kwiatów i igliwia sosnowego. Kurde, niedobre to jest! Ledwo idzie pić. Ta
goryczka to jakieś nieporozumienie.
Może w aromacie będzie lepiej? Guzik! No dobra, może
jest ciut lepiej, ale po kolei. Po pierwsze nic mi tu ze szkła nie bucha, a
powinno. Po drugie jakichkolwiek owoców jak na lekarstwo. Subtelna i zwietrzała
woń tropikalna, to jednak trochę za mało. O cytrusach nawet nie wspomnę, bo nie
ma o czym. Dominuje słodowość o mało przyjemnym zbożowo-chlebowym profilu. Do
tego dochodzi lekka kwiatowość, trochę żywicy oraz ziół. Powiem tyle – Kustosz IPA z ‘biedry’ pachnie lepiej. Tu mamy jakąś mdłą, zbożową wodę, ledwo
nasiąkniętą chmielami. Mam nawet wątpliwości, czy nowofalowymi. W ciemno
obstawiałbym raczej, że to English
IPA. Ja wiem, że piwo nie jest pierwszej młodości, ale do końca terminu przecież
jeszcze dwa miechy. Hellloooł!
Czyli jednak chyba dobrze robiłem trzymając się z
dala od piw doktorków. Prawie wszystko tutaj nie gra. Od goryczki, po pełnię,
balans, efekt juicy, zapach,
świeżość, mętność, owocowość. Lista jest naprawdę długa. Pije się to z
przymusu. Dołożyłem tylko pracy miejskiej oczyszczalni ścieków. Serio. Nie
polecam, a przynajmniej nie z tą datą. Fuj! :(
Ps. No chyba, że to było w myśl zasady „piwo nam nie
wyszło, to opchnijmy do Lidla po taniości” ;)
OCENA: 3/10
CENA: 4.59ZŁ (Lidl)
ALK. 5,8%
TERMIN WAŻNOŚCI: 14.02.2019
DOCTOR BREW//BROWAR KOŚCIERZYNA
Komentarze
Prześlij komentarz