ALK.8%. Są takie piwa, które pamięta się przez długie,
długie lata, by nie powiedzieć do końca życia. Dla mnie takimi pozycjami są
między innymi: Hades z Olimpu, Gruit Kopernikowski z Kormorana, Dziadek Mróz z
Artezana, czy Imperator Bałtycki oraz Koniec Świata od Pinty. I nie chodzi
tylko o to, że były to nad wyraz smaczne trunki – one po prostu były wyjątkowe,
nieszablonowe i niepowtarzalne, bo niekiedy większe wrażenie robi cała otoczka,
aniżeli samo piwo.
Happy Crack szokuje już samą etykietą, a właściwie jej
brakiem! Zamiast tego mamy czarny kawałek papieru, a literki sobie można
poczytać jedynie z tyłu na kontrze (a to ci cwaniaczki ;>). Wspominane wyżej
piwo Koniec Świata w stylu Sahti było inspiracją do uwarzenia tego nad
wyraz dziwnego wynalazku, określanego mianem Black Sahti. Tym razem
jednak ekipa Pinty nawiązała współpracę z Pracownią Piwa, po to, by wspólnie
świętować otwarcie dwóch krakowskich pubów firmowych tychże browarów – Viva La
Pinta i Tap House.
Nazwa Happy Crack to połączenie nazw dwu piw – eksportowej
wersji Końca Świata, czyli Happy End z Pinty oraz Cracka z Pracowni.
W składzie znalazły się pędy sosny, gałęzie i owoce jałowca,
chmiel Amarillo w szyszce, słody żytnie i wędzone oraz fińskie drożdże
piekarnicze. Większość tych dziwactw znamy z Końca Świata, ale tym razem
chłopaki z pewnością dłużej musieli błąkać się po lesie ;p.
Zobaczmy zatem jak smakuje „pół litra horroru w gatunku Black
Sahti”.
Zanim jednak napiszę jak smakuje, dowiecie się jak wygląda.
Piwo jest okrutnie mętne, ciemno brunatne, ale nie czarne. Dosyć dobrze
przypomina kolor kawy zbożowej. Piany w zasadzie nie było, więc ten punkt
pomijam. Wysycenie jest bardzo niskie, zdecydowanie poniżej średniego.
O dziwo zapach nie jakoś szczególnie intensywny i w zasadzie
nie przypomina mi żadnego, znanego mi stylu piwa. Z łatwością można wyczuć
jedynie ciemny słód, delikatną wędzonkę oraz ślady kawy zbożowej i lekkiej
czekolady. Bardziej w głębi znikoma paloność łączy się tutaj z klimatami
drożdżowymi, borówkami i jakimiś dziwnymi ziołami (może to ten jałowiec?).
Dalej jest już ciężko coś zdefiniować. Z pewnością występują tutaj akcenty
leśne, jednak naprawdę ciężko wyodrębnić tu sosnę, szyszkę, czy żywicę. Ten
aromat można porównać do zapachu lasu tuż po ciepłym, letnim deszczu.
Smak jest częściowo słodki i owocowy, częściowo natomiast
kwaskowy i lekko cierpki od palonych słodów. Bez problemu odnalazłem tu niuanse
ciemnych opiekanych słodów, trochę dymu i wędzonki oraz ślady łagodnej kawy
zbożowej. W tle przewija się odrobina pikanterii, przypraw i ziół. Na finiszu
występuje lekkie muśnięcie goryczkowe, uzupełnione o nuty iglaków, pieprzu,
jagód oraz subtelnej żywicy.
Piwo jest nad wyraz gęste, treściwe i pełne w smaku, przy
czym zachowuje sporą gładkość i aksamitność. Owa tekstura nie dodaje mu jednak
pijalności za sprawą ww. pikanterii i dość specyficznej mieszanki akcentów
leśno-ziołowych. Tak, czy owak wypiłem je ze smakiem i z nieskrywaną miną
piwnego odkrywcy, bowiem ten specjał naprawdę nie smakuje jak żadne, znane mi dotąd
piwo.
Podsumowując jest to dziwne, specyficzne, a przy tym ciekawe
piwo. Mimo, że nie znajduje się w moim top ten polskich piw - jest warte
uwagi. Z pewnością nie nadaje się dla początkującego smakosza ‘napoju z
pianką’. Jednak dla prawdziwych beer geeków jest tym, czym Mekka dla
muzułmanina.
Brawo za pomysł, odwagę, bezkompromisowość i wykonanie!
OCENA: 8/10
CENA: nieznana
BROWAR PINTA, PRACOWNIA PIWA
Komentarze
Prześlij komentarz