ALK.6,9%. Na kanwie popularności piwnych kolaboracji, Browar
Pinta uwarzył w maju piwo z Simonem Martinem. Chociaż w tym przypadku
kolaboracja to może za duże słowo, bowiem ‘Pan-fantastic’ nie
reprezentuje żadnego browaru, a jego udział w tym przedsięwzięciu praktycznie
ograniczał się tylko do nieudolnego wrzucenia granulatu chmielowego do kadzi.
Dla tych co niewiedzą jeszcze kim jest ów jegomość to wyjaśniam: walijski
vloger piwny, który swego czasu skumał się z Kopyrem i ze trzy razy odwiedził
Polskę. Powiedzmy sobie szczerze, chłopak jest co najwyżej średnio popularny i
rozpoznawalny w Wielkiej Brytanii, natomiast w Polsce w ciągu kilku miesięcy
stał się gwiazdą i importowanym celebrytą w świecie piwa. No, ale jak się ma
takiego promotora jak Tomasz Kopyra, to nie ma się co dziwić.
Piwo Call Me Simon to taka wzmocniona wersja Ogni Szczęścia,
czyli Imperial Irish Red Ale, w którym poza wyrazistą podbudową słodową
główną rolę mają odgrywać amerykańskie chmiele i solidna goryczka.
Pierwsze co rzuca się w oczy w tym piwie, to niski stopień
odfermentowania – wręcz bardzo niski. Z 19,1% ekstraktu początkowego uzyskano
zaledwie 6,9% alkoholu! Toż to nasze rodzime portery bałtyckie niekiedy z 18%
ekstraktu osiągają, aż 8-9 „voltów”, zachowując przy tym niemałą treściwość.
Koncerny natomiast 7% alko z palcem w du... wyciskają z „czternastki”.
Taki nadmiar cukrów w piwie nie pozostaje oczywiście bez
znaczenia na jego smak i tak też jest w tym przypadku. Zacznę jednak od koloru,
który faktycznie jest czerwono-rubinowy, przy czym zawiera w sobie nieco
brunatnej naleciałości.
Drobno pęcherzykowa piana o kremowej barwie nie jest zbyt
obfita, ale utrzymuje się dość długo na powierzchni, po części osadzając się na
szkle.
W zapachu prym wiedzie bardzo wyrazista słodowa baza o
wyrafinowanym orzechowo-tostowym klimacie. Nie brakuje tu także elementów
słodkiego karmelu, prażonego słonecznika, opiekanego ziarna oraz chleba
razowego. Nieco w głębi baraszkują sobie nuty rześkiego chmielu, cytrusów i
innych owoców, głównie czuję tu dojrzałe śliwki węgierki i rodzynki. Daleko w
tle pojawia się nieznaczna żywiczność oraz szczypta alkoholu, który – od razu
zaznaczam – absolutnie nie przeszkadza. Naprawdę bogactwo!
W smaku piwo jest mega treściwe i posiada niebanalną pełnię.
Słodowość osiąga tutaj chyba swoje ekstremum, łącząc się z niuansami karmelu,
czekolady, orzechów i prażonego zboża. Przez moment jest słodko, jednak po
chwili do głosu dochodzą tony chmielowo-owocowe, dając ciętą ripostę w kierunku
potężnej ilości słodu i zboża. W głębi można spotkać niewielkie akcenty żywicy
oraz ziół. Na finiszu obecna jest mocna i wyrazista, chmielowa goryczka, która
co prawda delikatnie zalega, jednak sumarycznie pozostawia po sobie sympatyczne
wrażenie.
Nad wyraz treściwe piwo, głębia smaku i aromat niemal
zwalają człowieka z fotela. Jednak momentami, pomimo sporego balansu, miałem
wrażenie, że jest ono zbyt ciężkawe od słodu. Poza tym w zasadzie wszystko gra
i buczy. Aha, może jeszcze trochę zbyt mało czuć tutaj amerykańskie lupuliny,
ale to akurat niekoniecznie jest wadą w tym stylu.
Konkludując, Pinta (wraz z Simonem) odwaliła kolejny raz
kawał dobrej roboty. Piwo jest bardzo wyraziste i niebanalne, a przy tym po
prostu smaczne i wielowątkowe.
OCENA: 8/10
CENA: 8ZŁ (Skład Piwa)
BROWAR PNITA//BROWAR NA JURZE
Komentarze
Prześlij komentarz