Przejdź do głównej zawartości

Koźlaki Blogerskie 2023

 

Koźlaki Blogerskie 2023 przeszły do historii. Zeszłoroczna edycja do dziś budzi we mnie miłe wspomnienia, ale ta druga odbyła się z naprawdę wielką pompą. Rejs promem do Szwecji, półtorej doby na falach, sztorm, skandynawska pogoda, premierowe piwo i wspaniali towarzysze podróży! Tego nie da się zapomnieć.

Mój wątek w tym wydarzeniu zaczął się tuż po godzinie 10 piątego października, kiedy to władowałem swój tyłek do FlixBusa. Schodząc tego samego z dnia ze zmiany nocnej o 6 rano, nie było to dla mnie zbyt komfortowe doświadczenie, ale jakoś musiałem dać radę. Moja podróż z Częstochowy do Gdyni odbyła się w umiarkowanie przyjemnych warunkach, mimo że miałem dla siebie dwa fotele. Zdecydowanie wolę PKP i to pomimo pewnych jak w banku opóźnień. Dalej czekał już na mnie prom – Stena Line Spirit to jeden z największych (29 metrów szerokości, 170 długości, 1300 pasażerów) statków w ofercie tego armatora, ale bodajże najstarszy. Dla mnie była to pierwsza podróż promem, więc naprawdę nie wiedziałem czego się spodziewać. Okazało się, że to małe pływające miasteczko ze sklepem, kilkoma restauracjami, dyskoteką, strefą SPA, wszelakich automatów do gier i Bóg wie czym jeszcze. Browar Amber zadbał tymczasem o nasze podniebienia, przywożąc na prom dwie beczki premierowego koźlaka oraz całą masę innych piw. Premierowym piwem okazał się Koźlak Dubeltowy z Brusznicą i Jarzębem Szwedzkim. Jak widać podróż do królestwa zespołu ABBA nie była tutaj przypadkowa. Samo piwo bardzo mi smakowało i w porównaniu do zeszłorocznego bardziej było czuć w nim dodatki, ale za to mniej samego koźlaka. Szerzej o tym piwie napiszę w oddzielnym artykule.

Prom wystartował z Gdyni około godz. 21, a do Karlskrony dotarł o godz. 9, tak więc do Szwecji płynęliśmy niemal całą drogę w totalnych ciemnościach. Już tego samego wieczoru odbył się odszpunt pierwszej beczki, a miało to miejsce na otwartym pokładzie, niemalże na samej górze statku. Była to całkiem fajna posiadówka, chociaż wiało jak cholera, było naprawdę zimno, a i deszczem też czasem zarzuciło (choć byliśmy pod daszkiem). Chyba każdemu takie warunki dały w kość, bo w miarę upływu czasy robiło się nas coraz mniej. Następnego dnia po śniadaniu mogliśmy w końcu zejść na ląd, a przywitała nas typowo skandynawska pogoda – zimny i bardzo mocny wiatr oraz padający z przerwami deszcz. Mimo to dzielnie zwiedzaliśmy niemalże wszystkie najważniejsze atrakcje Karlskrony – Nabrzeże Królewskie, Muzeum Morskie (zwane też Muzeum Marynarki Wojennej), Bastion Aurora, jakiś punkt widokowy, kolorowe domki w Björkholmen, Stary Rynek. Pewnie i tak coś pominąłem. Miasto liczy sobie niecałe 70 tyś. mieszkańców i położne jest na ponad 30-stu wyspach. Stanowi, czy też może kiedyś stanowiło, ważny punkt obronny dla szwedzkiej Marynarki Wojennej. Są tutaj liczne obwarowania i fort Kungsholms na jednej z wysp, natomiast sam Port Marynarki Wojennej został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Największe wrażenie zrobiły na mnie okolice głównego rynku oraz wspomniane muzeum. Pełno tam zabytkowych i bardzo zadbanych kamienic z licznymi barami i restauracjami z ogródkami piwnymi. Natomiast o Muzeum Morskim w zasadzie mógłbym napisać osobny wpis, bo samo jego zwiedzanie zajmuje minimum półtorej godziny. Największą atrakcją jest tutaj oczywiście prawdziwa łódź podwodna HMS Neptun z 1978 roku, wraz z niemalże kompletnym wyposażeniem. Można wejść do środka, zobaczyć autentyczne przyrządy, kajuty, mesę, wyrzutnie torped, a nawet popatrzeć przez działający peryskop. Ciekawych atrakcji jest oczywiście znacznie więcej. 

Punktem już wcześniej zapowiedzianym była również wizyta w dwóch browarach restauracyjnych – Karlskrona Mikrobryggeri oraz Imperial Brygghus. Zdecydowanie lepsze wrażenie na wszystkich wywarł ten drugi przybytek ze świetnymi piwami i bardzo klimatycznym pubem Fox and Anchor. Tu zwiedziliśmy też pomieszczenia ze sprzętem browarniczym, czego nie udało nam się zrobić w Karlskrona Mikrobryggeri. Tam same piwa były bardzo średnie, a jedno nawet wyraźnie zakażone (skisłe). 

Na prom wróciliśmy już praktycznie po zmroku, gdzieś po godzinie 19. Oczywiście najpierw kolacja, a zaraz potem ponowne spotkanie wszystkich uczestników przy beczce z premierowym koźlakiem. Miejsce to samo. Pogoda jeszcze gorsza niż dzień wcześniej! Otóż na Bałtyku wówczas szalał sztorm, w związku z czym nie mogliśmy planowo wypłynąć do Gdyni. Noc po prostu spędziliśmy na promie, tyle że w porcie. Statek ruszył w drogę dopiero następnego dnia po godzinie 10. Na szczęście info o zaistniałej sytuacji było nam zakomunikowane dużo wcześniej, jeszcze zanim weszliśmy na pokład. Był jeszcze czas na wycofanie się z całej podróży, ale finalnie nikt z 25-cio osobowej ekipy się nie wykruszył. Tak więc przy przeraźliwym wietrze i zimnie, nocą, po raz drugi konsumowaliśmy dzielnie kolejne litry nowego koźlaka, jak i innych amberowskich napitków. Tym razem jednak nie trzeba było się rano zrywać, bowiem śniadanie było wydawane, aż do godz. 10:30. Finalnie nasza degustacja trwała znacznie dłużej niż pierwszego dnia. Niektóre osoby ponoć dotarły do swoich kabin niewiele przed świtem… Ja, aż taki wytrwały nie byłem ;)

Następnego dnia, czyli już 7 października, zgodnie z prognozami wiatr zelżał. Przez cienką warstwę chmur coraz śmielej wyglądało też słońce, dzięki czemu i temperatura była wyraźnie wyższa. Tak więc po obiedzie, wczesnym popołudniem nasza ekipa (złożona już częściowo z niedobitków) spotkała się na najwyższym dwunastym pokładzie Steny Spirit. W końcu można było podziwiać błękit morza, a na nim umiarkowanej wielkości fale. Jedne osoby przychodziły, a inne gdzieś odchodziły. Niemal każdy wpadł w zachwyt, ale żeby nam się zbytnio nie nudziło ten czas także spędzaliśmy w towarzystwie… piw z Browaru Amber. Druga beczka została osuszona, a i butelkami też się solidnie zaopiekowaliśmy. No bo przecież drewna do lasu się nie bierze, tak samo jak pełnych butelek do browaru :D Szczęśliwie i planowo, bo o 20:15 dopłynęliśmy do portu w Gdyni. Po szczerym pożegnaniu każdy rozszedł lub rozjechał się w swoją stronę.

Wycieczka jak dla mnie była pełna wrażeń i emocjonujących chwil. Zawsze miło jest spotkać znajome twarze, jak i poznać nowe osoby o tych samych zainteresowaniach. Browarze Amber dziękuję za możliwość uczestniczenia w tym zacnym wydarzeniu. Dziękuję także personalnie Markowi Skrętnemu oraz Wiktorii, którzy dzielnie się nami „opiekowali”. Jak również Browarnikowi Tomkowi, który to wszystko organizował i dogrywał. Mojej kochanej żonie również dziękuję, za to, że dzielnie przez ten czas opiekowała się naszym siedmiomiesięcznym synkiem. 

I pamiętajcie – wchodzimy na hasło „jazgot”. 

 


















 
Jeśli ten tekst Ci się spodobał i nie chcesz, by w przyszłości ominęły Cię kolejne, ciekawe artykuły – już teraz zapisz się do newslettera, dołącz mnie do swoich kręgów Google+ lub polub mój profil na fejsie ;>

Komentarze

NAJCHĘTNIEJ CZYTANE

OKO W OKO - Łomża Jasne vs Łomża Pils

  W swojej blogerskiej karierze piłem już nie jedną Łomżę. W zasadzie to chyba wszystkie jakie były przez ten czas na rynku. Wiadomo, że jedne piwa znikają, a w ich miejsce pojawiają się inne i mam tu na myśli tylko w obrębie jednej marki. Tak więc tych Łomż/Łomżów trochę już na blogu było. Ostatnio wpadłem jednak na pomysł, aby porównać dwa chyba najbardziej popularne piwa z tej marki – Łomża Jasne i Łomża Pils . To pierwsze jest mi bardzo dobrze znane i lubiane. Można rzec, iż ostatnio regularnie zasila ono moje gardło. Jest piwem szeroko dostępnym, względnie niedrogim, dosyć smacznym i po prostu pijalnym. Łomża Pils natomiast pojawiła się na rynku jakieś dwa lata temu, a na blogu dostała taką samą notę, jak jej starsza siostra. Jednakże piłem to piwo łącznie może trzy razy. Złych wspomnień nie mam, więc uważam je za godnego rywala dzisiejszego „pojedynku”. Łomża Jasne Piwo ubrane jest w jasno złoty odcień o idealnej klarowności. Piana jest całkiem słusznych rozmiarów, śre

COOLER LEMON BEER

ALK.4%. Radlerowa bitwa, która rozpętała się na dobre na początku lata, powoli słabnie na swojej sile. Ja tym czasem wprowadzam do gry kolejnego zawodnika. Nie jest to co prawda radler, lecz zwykłe piwo smakowe/aromatyzowane. Piwo Cooler było kiedyś dobrze znane i nawet cenione, gdyż w owym czasie po prostu nie było innych tego typu krajowych piw. Dzisiaj można dostać oczopląsu niemal w każdym sklepie, patrząc na asortyment tego typu napitków. Dobra, dosyć gadania... Po nalaniu ujrzałem złocisty trunek, w pełni klarowny, a także tysiące bąbelków, normalnie burza w szklance! Solidne wysycenie daje nam gwarancję (niczym Poxipol ;>) dużego orzeźwienia. Piwo pokrywa symboliczna, biała piana o drobnej strukturze. Nie dość, że nie ma jej zbyt wiele, to jeszcze szybko się redukuje do milimetrowego kożuszka. No, ale w końcu to nie weissbier. W zapachu batutę dzierży chemiczna cytrynka, która dyryguje namiastką słodu oraz substancjami słodzącymi (aspartam i acesulfam K). Piw

Imperator. Niech moc będzie z tobą!

Jest takie piwo jak Imperator Bałtycki od Pinty. Jest także Imperator z Browaru Jabłonowo, ale jedno z drugim nie ma nic wspólnego prócz częściowej nazwy. Nawet woltaż raczej nie jest wspólny, bo w piwie z Jabłonowa jest on dużo wyższy. Ale po kolei. Było sobie kiedyś takie piwo jak Imperator – strong lager, czyli typowy mózgotrzep. Taki artykuł pierwszej potrzeby każdego żula, można rzec. Współczynnik „spejsona” był tutaj nad wyraz korzystny. Nie mniej jednak, piwo pewnego roku zniknęło z rynku, bo jak pewnie wiecie, od kilkunastu lat piwa mocne sprzedają się w Polsce coraz gorzej. Browar Jabłonowo jak widać poszedł mocno pod prąd i jakiś czas temu wskrzesił Imperatora. Tyle, że teraz jest jeszcze mocniejszy. Zamiast 10% ma, aż 12% alko! Nie w kij dmuchał. Nawet Karpackie Super Mocne mu nie podskoczy. Takiego woltażu może pozazdrościć niejeden RIS, czy Barley Wine . Toż to prawdziwy potwór, nawet wśród mocnych piw. Lęk jednak mi nie straszny, ja żadnego piwa się nie boję. Szklanki

10,5 DZIESIĘĆ I PÓŁ

ALK.4,7%. Góra dwa tygodnie temu, bez żadnego szumu medialnego w sklepach pojawiło się piwo Dziesięć i Pół . Kultowa marka z lat 90-tych została reaktywowana!!! Każdy obywatel naszego kraju w wieku 30+ z pewnością pamięta to piwo – ogromne kampanie reklamowe w radiu, tv i prasie, plakaty, billboardy, gadżety z logo 10,5. To piwo było po prostu wszędzie, to było coś, to była moda, styl życia... Pojawiło się dokładnie w 1995 roku i z miejsca stało się głównym konkurentem dla mega popularnego wówczas EB. Jednak z upływem lat marka powoli zaczęła upadać, aż w końcu zupełnie zniknęła z rynku, podobnie zresztą jak EB. Dziś Kompania Piwowarska postanowiła zrobić reedycję marki, wypuszczając na razie bardzo limitowaną ilość piwa. Jest to swego rodzaju test konsumencki, KP liczy na ‘powrót do przeszłości’ wśród konsumentów, sentymentalną podróż do czasów młodości pewnej grupy klientów. A jeśli piwo „się przyjmie” zagości w sklepach na stałe. Niecny plan.  Ja z racji swojego wiek

OKO W OKO - Namysłów Pils vs Browarne Pils

  Jakiś czas temu wrzuciłem na fanpejdża fotkę dwóch piw. Były to Namysłów Pils i Browarne Pils. Pamiętacie? Chodziło mi o uderzające podobieństwo (zapewne nie przypadkowe) szat graficznych tychże napitków. Puszki są jeszcze bardziej zbliżone wizualnie niż butelki, ale ja zakupiłem akurat flaszki i postanowiłem sprawdzić, czy w smaku i aromacie również będą podobne. Browarne Pils to wyrób od Ambera, którego raz miałem okazję spożywać, ale recenzji na blogu nie ma. Nie spotkałem go nigdzie poza Dino, co może sugerować jakąś współpracę. Natomiast Namysłowa z pewnością przedstawiać nie trzeba. Jako ciekawostkę dodam tylko, że kiedy Grupa Żywiec przejęła Browar Namysłów, to owe piwo delikatnie zjechało z woltażem. Rzecz jasna jest to dobrze znany i niezmienny od lat proceder pośród koncernów.  Namysłów Pils Złociste piwo, oczywiście idealnie klarowne. Piana raczej niska, ale dość drobna, puszysta, średnio trwała. Mimo wszystko trunek wygląda apetycznie. W smaku namysłowska klasyk

WIELKI TEST PIW W ZIELONYCH BUTELKACH

Oj, dużo Harnasi musieli wyduldać osiedlowi żule przez czas, który minął od ostatniego Wielkiego Testu w gronie moich najlepszych znajomych. Prawie półtora roku trzeba było czekać na to, jakże fajne wydarzenie, ale jak to zwykle bywa nie zawsze każdemu pasowały terminy. No, ale jak już się spotkaliśmy to i się działo ;) Szesnaście różnych piw, ale o co najmniej jednym wspólnym mianowniku. Ilość bodajże rekordowa spośród naszych testów, ale przecież rynek pod tym względem nie zawodzi. Zielone butelki są wszędzie, bo przecież te piwa są takie chmielowe ;) Do sedna zatem. SPRAWY TECHNICZNE Tak jak było wcześniej, tak i teraz – anonimowe próbki, piwa odpowiednio schłodzone, dziesięciopunktowa skala i później średnia arytmetyczna naszych ocen. Pod uwagę braliśmy przede wszystkim poziom nachmielenia, jak również rześkość, pijalność oraz poziom i jakość goryczki. No i oczywiście wady, które niekiedy też miały miejsce. Przy okazji wyjaśniłem testerom czym jest ”zapach skunksa

OKO W OKO - Perła Chmielowa (brązowa butelka) vs Perła Chmielowa (zielona butelka)

Zgodnie z zapowiedziami teksty ukazujące się na blogu, gdzie porównuję ze sobą dwa piwa noszą od teraz nazwę „Oko w Oko” i stanowią niejako odrębny dział. Oczywiście wciąż są to recenzje, ale w moim odczuciu chyba nieco bardziej interesujące niż tradycyjne posty. Piwa tu opisywane są w jakimś stopniu do siebie podobne, może nawet niekiedy identyczne (przynajmniej w teorii). W każdym razie zawsze coś ich ze sobą łączy, ale też jednocześnie niekiedy dzieli. Moim zadaniem jest wskazać różnice i podobieństwa oraz rozstrzygnąć, które z nich jest lepsze i dlaczego. Jak widzicie dziś zajmę się piwem Perła Chmielowa Pils, bo tak brzmi pełna nazwa najbardziej popularnego „piwa regionalnego” z Lubelszczyzny. Nie zamierzam tutaj wchodzić w dysputy, czy Perła Browary Lubelskie to browar regionalny, czy już koncernowy. Faktem jest, że to moloch, a jego piwa można bez problemu kupić w całej Polsce. Kto nie był nigdy na Lubelszczyźnie zapewne nie wie, że w tamtych stronach słynna Perełka wyst

WIELKI TEST PIW TYPU DESPERADOS

Wielki Test Piw Typu Desperados, Wielki Test Piw Aromatyzowanych Tequilą, Wielki Test Piw o Smaku Tequili. To chyba wystarczające zajawki, by każdy piwny Janusz się pokapował o co mi chodzi. Wspólną ich cechą jest dodany aromat tequili, a przy okazji cały szereg różnych substancji chemicznych. Bazą jak sądzę jest tu zwykły jasny lager, który i tak finalnie nie odgrywa praktycznie żadnej roli. Tequila to słynna meksykańska wódka produkowana ze sfermentowanego soku agawy niebieskiej. Istnieje wiele jej odmian, a niektóre z nich są nawet przez kilka lat leżakowane w dębowych beczkach po bourbonie, whisky, sherry , czy koniaku. Przymierzałem się do tego tematu jak pies do jeża, czy saper do bomby. Plan był prosty, ale z wykonaniem jak zwykle spore problemy. Główny problem jak zwykle tkwił w zapewnieniu sobie odpowiedniego materiału do testu. Zebranie wszystkich tego typu piw jakie przyszły mi do głowy, okazało się oczywiście niewykonalne z bardzo prostego powodu – niektóre po pros