"Moja Piwniczka" to regularny cykl degustacji porządnie wyleżakowanych
piw (minimum 4-letnich), które pojawiają się
na blogu mniej więcej
raz na miesiąc w okresie
jesienno-zimowym.
Moja piwniczka została ostatnio totalnie zakurzona
przez robotników, bo był remont klatki schodowej. No i majstry pod blokiem
urządzili sobie tymczasowy składzik. Jak wiadomo kurz i pył wejdzie wszędzie.
Teraz będę musiał wdepnąć tam ze ściereczką i doprowadzić starzejące się
napitki do porządku, bo butelek to prawie nie widać… Na szybko udało mi się
jednak odszukać poczwórnego Komesa, co to właśnie go będę degustował.
Ehhh… pamiętacie te czasy, gdy człowiek jarał się
coraz to nowym Komesem? Najpierw belgijski Dubbel,
potem Tripel, później mocarny Quadrupel… Serduszko jakby szybciej
biło. Oczywiście zgodność ze stylem niejednokrotnie pozostawiała wiele do
życzenia, ale już same parametry sprawiały, że tymi piwami interesowali się
miłośnicy dobrego piwa. Poza tym refermentacja w butelce i preferencje do
dłuższego leżakowania. Jak na tamte czasy to było coś.
Z uwagi właśnie na te aspekty, niezmiernie jestem
ciekaw w jaki sposób tak długi upływ czasu wpłynął na ów napitek. Rzadko
leżakuje się jasne piwa, bo ponoć utleniają się w mało szlachetny sposób. Postaram
się dzisiaj zweryfikować ten pogląd.
Producent
|
Browar Miłosław
|
Termin ważności
|
25.05.2016
|
Wiek (miesiące)
|
63
|
Zawartość alkoholu (%)
|
10
|
Ekstrakt (°Blg)
|
19,5
|
Piwo nie wyleciało z butelki, a ilość piany jest naprawdę skromna. Całość jest pięknie bursztynowa, prezentuje
się naprawdę ładnie.
W smaku też wporzo. Powiedziałbym, że niewiele się
zmieniło. Piwo nie skisło i nie zdziczało, choć może i jest ciut bardziej
kwaskowe i winne niż przedtem. Przede wszystkim też stało się bardziej wytrawne
i smukłe, czyli mniej słodkie. Są wyraźne nuty białego wina, winogron i
rodzynek. Tuż obok majaczy łagodna nutka kwiatów i subtelnego chmielu. Całość
spaja wciąż solidna, ale już troszkę mniej słodka słodowa podbudowa, która
przywołuje na myśl świeży wiejski chlebek oraz pole pszenicy po deszczu (tak,
jestem ze wsi). Owa słodowość wprowadza delikatnie opiekane klimaty, ale
karmelu jest tu naprawdę tyle, co kot napłakał. Alkohol niemal nieobecny, wręcz
niezauważalny, choć trunek przyjemnie grzeje od środka. Brawo! Piwo zdało
egzamin na piątkę – wciąż jest smaczne i zdatne do picia.
Zobaczmy co uda mi się wykrzesać z aromatu. Goblet z
pewnością nie jest szkłem degustacyjnym, więc trzeba się mocno skupić. Mimo to
intensywność doznać pozostawia tutaj trochę do życzenia. Na pewno ponownie czuć
akcenty winne i owocowe. Jest suszona figa, rodzynki, melon i świeże białe
winogrono. Po drugiej strony barykady mamy nieco słodsze klimaty, z opiekanym
słodem i chlebkiem na czele. W tle odrobinka mało słodkiego karmelu i nut
chmielowych. Mało belgijsko to pachnie, ale wad jako takich nie ma. Etanol jest
tutaj znakomicie ukryty, w życiu bym nie powiedział, że mamy tu 10 voltów!
Mogło być lepiej, ale i tak jest dobrze. Odpowiednia
do ekstraktu pełnia smaku, świetny balans, idealne ułożenie, no i te
relaksujące nuty winne. W sumie to jedyna oznaka, że powinny tu być belgijskie
klimaty, bo przypraw to ja tu wcale nie zauważyłem. Mimo to bardzo się cieszę,
że Komes Poczwórny Bursztynowy tak dzielnie zniósł, tak długi upływ czasu. Może
wypada nieco słabiej niż świeżak, ale jedna jaskółka jeszcze wiosny nie czyni.
Trzeba dalej eksperymentować :)
OCENA:
7/10
Jeśli
ten tekst Ci się spodobał i nie chcesz, by w przyszłości ominęły Cię kolejne,
ciekawe artykuły na temat wyleżakowanych piw – już teraz zapisz się do
newslettera, dołącz mnie do swoich kręgów Google+ lub polub mój profil na
fejsie ;>
Komentarze
Prześlij komentarz