"Moja Piwniczka" to regularny cykl degustacji porządnie wyleżakowanych
piw (minimum 4-letnich), które pojawiają się
na blogu mniej więcej
raz na miesiąc w okresie
jesienno-zimowym.
Z pewnością nie opadły jeszcze echa po Dniu Porteru
Bałtyckiego, więc niejako kontynuuję ten wątek na blogu. Przed Wami kolejna
porcja piwnej wiedzy spod znaku „Moja Piwniczka” :)
Nie wiem jak Wy, ale ja szanuję Browar Amber. Nie
chodzi tu nawet o serię Po Godzinach, ale o całokształt oferty i nowoczesne
podejście. Swego czasu, a dokładnie w 2013 roku szokiem dla mnie był porter
bałtycki z dodatkiem chili od Ambera właśnie. Wypiłem, choć od razu byłem źle
do niego nastawiony, bo wtedy jakoś sobie nie wyobrażałem ciemnego i mocnego
piwa z ostrą papryczką w składzie (tak, wiem – byłem młody, głupi,
niedoświadczony i zatwardziały). Teraz do tematu podchodzę zupełnie inaczej.
Jestem bogatszy o piwne doświadczenia, których wtedy miałem o wiele mniej. Poza
tym zmieniły się też moje gusta i preferencje (nie wszystkie rzecz jasna). Tak
więc, po niemal siedmiu latach wracam do tego piwa i jestem pełen nadziei, że
mnie nie zawiedzie.
Tak na marginesie Grand Imperial Porter Chili jest
warzony tylko sezonowo i to nie w każdym roku. Tak naprawdę jest to stary
poczciwy Grand, tyle że z dodatkiem chili.
Producent
|
Browar Amber
|
Termin ważności
|
06.06.2015
|
Wiek (miesiące)
|
61
|
Zawartość alkoholu (%)
|
8
|
Ekstrakt (°Blg)
|
18,1
|
Grand Imperial Porter Chili wygląda całkiem
obiecująco. Jest niemal czarny, ale klarowny. Piana średnich rozmiarów, ciemno
beżowa w barwie, dość drobna, zwarta i w miarę trwała.
Porter z Ambera słynie ze swojej stosunkowo wysokiej
słodyczy i po pięciu latach się to nie zmieniło. Piwo wciąż jest bardzo
treściwe i wyklejające jak na ‘osiemnastkę’. Gładko sunie po spróchniałych trzonowcach,
długo oblepiając ścianki przewodu pokarmowego. Jest smaczne i to niebywale
smaczne. Pełno tu mlecznej czekolady i słodkich pralinek z nadzieniem owocowym.
Konkretnie wyczuwam suszone śliwki i rodzynki z niewielką domieszką akcentów
wiśniowych. Mniam! W tle płyną prażone słody, chleb razowy, sporo karmelu i
melasy. Tak, jest naprawdę słodko, ale pysznie. Alkohol w zasadzie nie do
wykrycia. Nawet ze świecą nie znajdziesz. Goryczka jest bardzo znikoma,
podobnie jak nutka chili, która fajnie zaznacza swą obecność tuż po
przełknięciu. Nie można tu jednak mówić o jakimś pieczeniu. I dobrze. Naprawdę
piwo robi robotę. Smakuje wybornie :)
W zapachu czuć nieco większe utlenienie. Głównie za
sprawą odczuwalnego sosu sojowego. Może nie są to duże ilości, ale jednak. Dominantą
są oczywiście opiekane słody, choć samej paloności raczej tu nie uświadczysz.
Piwo jest brązowe, ale nie czarne. Jest też sporo karmelu i takich jakby nut
miodowych od utlenienia. Suszone owoce są bardziej stonowane, aniżeli w smaku. Ale
ta suszona śliweczka i rodzynki zajebiście się komponują z przyjemnym i
wyraźnym muśnięciem słodkiej czekolady i pralinek. Tło wypełnia łagodna melasa
i nieśmiałe nutki kawy zbożowej. Słodko, deserowo, wyraziście, intensywnie,
karmelowo-czekoladowo-owocowo. Tak pachnie ów napitek.
Piwo jest naprawdę gładziutkie, bardzo treściwe i
dosyć pełne w smaku jak na ten ekstrakt. Gdyby nie ten delikatny sos sojowy
byłaby prawdziwa petarda, choć tak naprawdę czy to w czymś przeszkadza?
Generalnie samo utlenienie nie jest tu duże. Nawet można by się nabrać, że to
świeżak. Ciężko mi jednak powiedzieć, czy czas mu służy, bowiem mój pierwszy
kontakt z tym piwem był nieco… dziwny i zachowawczy. Chyba nie byłem wówczas
gotowy na portera z chili. Teraz jak najbardziej jestem :)
A piwo polecam. Zarówno świeże, jak i porządnie wyleżakowane.
OCENA:
8/10
Jeśli
ten tekst Ci się spodobał i nie chcesz, by w przyszłości ominęły Cię kolejne,
ciekawe artykuły na temat wyleżakowanych piw – już teraz zapisz się do
newslettera, dołącz mnie do swoich kręgów Google+ lub polub mój profil na
fejsie ;>
Komentarze
Prześlij komentarz