"Moja Piwniczka" to regularny cykl degustacji porządnie wyleżakowanych
piw (minimum 4-letnich), które pojawiają się
na blogu mniej więcej
raz na miesiąc w okresie
jesienno-zimowym.
Jak obiecywałem, tak zrobiłem. Nie ma srania po krzokach. U mnie słowo drożdże od piniendzy. Przed Wami kolejny wpis z
serii Moja Piwniczka. Niestety w tym sezonie już ostatni. Dla mniej
rozgarniętych oraz nowych czytelników info: Moja Piwniczka to regularny cykl
degustacji porządnie wyleżakowanych piw (głównie porterów bałtyckich i RISów),
które pojawiają się na blogu mniej więcej raz na miesiąc w okresie
jesienno-zimowym.
Jak widzicie, dziś na tapecie klasyk od Ambera –
niezwykle popularny ‘bałtyk’, dość szeroko dostępny i przede wszystkim tani, a
przy okazji jest jednym z moich ulubionych. Piłem go wiele, wiele razy. Z
pewnością mam za mało palców, by to zliczyć (nawet mimo tego dodatkowego ;) ). Jest
to jeden z tych słodszych porterków, co to nie każdemu podchodzą. Ja jednak
lubię takie wersje, o czym świadczy szalenie wysoka nota świeżej wersji.
Strasznie jestem ciekaw jak to piwo zmieniło się po tych czterech latach pobytu
w odmętach mojej chłodnej i ciemnej piwnicy?
Producent
|
Browar Amber
|
Termin ważności
|
19.07.2013
|
Wiek (miesiące)
|
50
|
Zawartość alkoholu (%)
|
8
|
Ekstrakt (°Blg)
|
18,1
|
Wiecie co? Chromolić wygląd! Piwko naprawdę wygląda
apetycznie, a zwłaszcza ta beżowa pianka, ale nie zamierzam Wam tu dzisiaj
przynudzać. To nie debata sejmowa. Będą tylko konkrety ;)
Czteroletni Grand Imperial Porter smakuje bardzo
dobrze. Ciało jest okej, ani go nie przybyło, ani ubyło, bo niby jak? Wciąż
jest słodko, deserowo, czekoladowo. Są też pralinki, przyjemny karmel, toffi, suszone
owoce, ciemne razowe pieczywo, lekko palone słody oraz sporo melasy i cukru
brązowego. Rolę tła pełni lekka kawa zbożowa, podszyta subtelnym muśnięciem
lukrecji i tostów. Całość bogata, niebywale ułożona, wymuskana, gładziutka jak
pupa niemowlęcia. Alkohol zupełnie się rozpłynął, chociaż z drugiej strony
przecież Grand nigdy nie słynął z alkoholowości. Kawowa goryczka jest lekka i
zupełnie nieinwazyjna. Naprawdę świetnie to smakuje, choć wciąż bardzo podobnie
jak świeża wersja. W ciemno chyba bym nie zgadł, że to piwo ma ponad cztery
lata.
Czas na małe wąchanko. Zapaszek też niczego sobie.
Silny, intensywny i złożony. Śmiało można dawać lajki. Aromat przepełniony jest
różnej maści słodkościami. Pełno tu mlecznej czekolady, kakao, pralinek i tego typu naleciałości (moje dzieciaki byłby
zadowolone). Są też przyjemne rodzynki, suszona śliwka, figi i daktyle. Nieco w
głębi można doszukać się kawy zbożowej, skórki od chleba, tostów oraz prażonych
słodów. A tuż nad horyzontem majaczy odrobina pumperniklu i cukru kandyzowanego.
To się dopiero nazywa złożoność. Można wąchać bez końca, takie to fajne!
Piwo - mimo
tylko 18 Ballingów - jest naprawdę pełne w smaku i strasznie treściwe, wręcz
słodkie. Nazwijmy to po imieniu, ale tak jak mówiłem mnie #teamslodyczka zbytnio
nie przeszkadza w porterkach. Balans oczywiście do najlepszych nie należy, choć
w posmaku pozostaje na języku taki niewielki kawowy (a więc i gorzkawy) sznyt. Alko
zostało znakomicie skonsumowane przez szmat czasu. Zupełnie nic tutaj nie czuję!
Trunek pije się bardzo szybko. Wchodzi jak złoto ;)
Jego wiek objawia się głównie w zapachu, bo tak jak mówiłem - w smaku, aż tak bardzo
tego nie czuć.
OCENA:
9/10
Jeśli ten tekst Ci się spodobał i nie chcesz, by w przyszłości ominęły Cię kolejne, ciekawe artykuły na temat wyleżakowanych piw – już teraz zapisz się do newslettera, dołącz mnie do swoich kręgów Google+ lub polub mój profil na fejsie ;>
dziękujemy!
OdpowiedzUsuń