Spoko, jestem, żyję. Sorki za tak długą (jak na moje standardy) przerwę w aktywności bloga. W ostatni łykend wakacji postanowiłem odpocząć nad wodą. Całe trzy dni bez neta i laptopa. Nic tylko plaża, woda, grill oraz zimne piwo ;> Były też tańce, hulanki i swawole, ale ten temat wolałbym przemilczeć…
Czas jednak w końcu wrócić do normalnego trybu
życia. No, a jak wiadomo nie samą pracą człowiek żyje. Jakiegoś dobrego piwka
też od czasu do czasu trzeba się napić. Ostatnio jak byłem w piwnicy stwierdziłem,
że „dziwnym trafem” obrodziło mi tam w ciężkie i mocne piwa typu RISy i portery
bałtyckie. W sumie nie dziwota, wszak jestem wielkim fanem tego typu napitków.
Wręcz mam zboczenie zawodowe (może bardziej hobbistyczne) w tym temacie. Dziś
więc na wokandzie ląduje RAISA z Browaru Maryensztadt ze Zwolenia. Trudniejszej
nazwy nie mogli już chyba wymyślić. Okazuje się, że formalnie jest to pierwsze
piwo na blogu z tego przybytku. Nie wiem, czy się chwalić, czy żalić, ale taka
jest prawda.
RIS ze Zwolenia wygląda zupełnie normalnie. Czarna i
nieprzejrzysta barwa. Ciemno beżowa, średnio obfita i dość rzadka piana, która
opada chyba odrobinę zbyt szybko. Zostawia za to bardzo wyraźny lacing na szkle.
Po co jednak mam się podniecać wyglądem, skoro już teraz
mogę się go napić. Piwo mam bardzo dobrze ogrzane, więc żaden niuans mi nie
umknie. RAISA ma fajne gładkie ciało i jest wybitnie czekoladowym napitkiem.
Poza słodko-gorzką czekoladą mamy tu jeszcze całkiem sporo kawy i trochę
palonych słodów. Głęboko w tle natomiast baraszkują sobie nieśmiałe akcenty
popiołu, palonego ziarna, opiekanego karmelu i owocowych estrów. Wg mnie jednak
jest ich zbyt mało. Osobiście preferuję mocno owocowe RISy. Finisz został
naznaczony umiarkowaną, lekko paloną, ale też i alkoholową goryczką, która jest
krótka i nie zalega niepotrzebnie. Alko nieco grzeje w gardełku, ale przy tym
woltażu jestem w stanie to zrozumieć. W miarę smaczny to napitek, choć niczym
szczególnym się nie wyróżnia. Ot, zwyczajny, pospolity ruski Stout jakich wiele na rynku.
W aromacie jest bardzo podobnie. Równie normalnie i
pospolicie. Dominuje czekolada deserowa wspierana przez łagodne nuty kawy i
suszonych owoców (śliwka, rodzynki). Od razu powiem, że w zapachu są trochę
wyraźniejsze niż w smaku. Dalej na swej drodze spotykam lekkie tony palonych
słodów, przypieczonej skórki chleba i pralinek. Niestety raczej tych z niższej
półki. W tle pobrzmiewa delikatne muśnięcie likieru i alkoholu, który nieco
wierci dziury w nosie. Da się z tym żyć, ale nie jest to wybitnie przyjemne
uczucie.
Trunek z marjensztadu
nie zaskoczył mnie w ani jednym procencie. Z drugiej też strony nie posiada on
żadnych szczególnych wad. Pełnia jest odpowiednio wysoka, balans też całkiem
wporzo. Piwo jest zarówno nieco słodkie, jak i też lekko gorzkie. Pijalność nie
jest za wysoka, ale przy takich parametrach to nawet lepiej. Piłem je grubo
ponad pół godziny, a i tak słyszę szum morza w główce ;p
Dość dobre piwo, nieźle ułożone i nawet smaczne,
choć dalekie od urywania czegokolwiek. Po prostu jest to do bólu zwyczajny,
grzeczny, wręcz prozaiczny Russian
Imperial Stout. Szału żadnego nie robi, można wypić, ale na pewno się w nim
nie zakochasz.
OCENA: 7/10
CENA: ok 10ZŁ
ALK.9,4%
TERMIN WAŻNOŚCI: 26.04.2017
TERMIN WAŻNOŚCI: 26.04.2017
BROWAR MARYENSZTADT
Komentarze
Prześlij komentarz