Nadszedł wielki finał „Tygodnia z Browarem Piwoteka”.
Łącznie miałem do przetestowania sześć piw. Niektóre zaskoczyły mnie nader
pozytywnie, inne wręcz przeciwnie. Na zakończenie całego cyklu zostawiłem sobie
prawdziwą perełkę. Piwo, które ukazało się w październiku zeszłego roku z
pewnością wywołuje szybsze bicie serca każdego świadomego beer geeka. Co niektórzy już od samego patrzenia na parametry tego monstera mają ciepło w gaciach. Ja na
przykład ;)
Mowa tu o kooperacyjnym trunku Piwoteki i
holenderskiego De Molena – legendę jeśli chodzi o europejski craft, której chyba nikomu nie muszę
przedstawiać. Łódź i Młyn, czy też Mill & Wherry lub Molen & Boot (nazw
od cholery) to RIS z dodatkiem jarzębiny, uwarzony w kraju legalnego jarania
zioła, prostytucji, aborcji, eutanazji i ogólnie wszystkiego, co u nas jest
zabronione. Już za samą jarzębinę należy przyklasnąć, bo dodatek ten jak dotąd
nie był stosowany przez polskich rzemieślników. Ale nie tylko o rowanberry tu chodzi. Piwo ma zabijać
parametrami. Spójrzcie tylko na te cyferki: 29,7°Blg!!! 13,8% alko!!! Łał. Naprawdę grubo się to prezentuje. Można
się posikać z podniecenia. Parametry wyglądają groźnie i zdradziecko. Pobudzają
wyobraźnię, dając nam do zrozumienia, że z tym trunkiem nie ma już żartów. Szkoda
czasu na nawijanie makaronu na uszy. Czas chwycić diabła za rogi!
Szczerze – nie mam zielonego, ani nawet różowego
pojęcia jak smakuje jarzębina. Za dzieciaka miałem to w rękach wiele razy, ale
nigdy nie próbowałem, bo tak mnie nauczono. Całkiem słusznie zresztą, bo owoc
ten nadaje się do spożycia dopiero po blanszowaniu, czy tam gotowaniu (whatever). Czas na pierwszy kontakt.
Wpierw smakujemy. Jest olbrzymia pełnia, wyraźna gęstość oraz bardzo przyjemna
gładkość. Płatki owsiane zrobiły co trzeba. Piwo jest bardzo zadziorne, takie
charakterne, z pazurem. Jest mocna kawa, świeżo parzona, bez mleczka, czy
jakiegoś innego badziewia. Jest też wyraźna gorzka czekolada i sporo palonych
słodów. O tak, paloności jest tu w pytę! Co ciekawe nie żałowano tu również
chmielu, bo w posmaku wychodzi on na wierzch, dając od siebie jakieś 40%
goryczki, bo większość pochodzi od ciemnych słodów rzecz jasna. Goryczka jest
naprawdę konkret. Mocna i zdecydowana, palono-chmielowo-ziołowa. Na pewno nie
dla leszczy. Trochę zalega, ujmując pijalności. Typowo suszonych owoców jest raczej
niewiele, ale w tle majaczy mi coś nieznanego – zapewne to ta jarzębina. Całkiem
dobrze komponuje się to z charakterem tego mocarza. Obok jarzębiny pobrzmiewają
jeszcze subtelne akcenty popiołu i alkoholu w typie likieru kawowego. Alko
grzeje w przełyku i nieco piecze na języku. Czuć go wyraźnie, ale jak na taki
woltaż, to jest to całkiem znośny poziom. Nie mniej jednak z biegiem czasu robi
się to trochę dokuczliwe.
Do wyglądu przyczepić się nie sposób. Wiem, że to
najmniej ciekawy fragment każdej recenzji, dlatego skrócę go do minimum. Piwo
jest niemalże czarne, ale widziałem wiele czarniejszych. Piana jest niesamowicie
bujna, drobna, trwała i zbita. Ciemno beżowa w kolorze. Opada naprawdę wolno,
ślicznie brudząc przy tym szkło.
Zapach także pierwsza liga. Jest wyraźny i złożony
jak na klasowego RISa przystało. Tutaj od razu czuć dodatek w postaci
jarzębiny, bo coś nieznajomego mi tu huczy od pierwszego niucha. Z pewnością
jest to jakiś owoc, więc zakładam z czystym sumieniem, że to rowanberry. Co ciekawe aromat nie jest
już tak zadziorny. Jest wręcz dobrze ułożony. Czekolada przybrała postać
odmiany deserowej, kawa jest już wyraźnie odstana i posłodzona. Palone słody
są, ale już nie tak mocno palone, jak sugerowały mi to kubki smakowe. Chmiel jest
na granicy autosugestii, podobnie jak wszelkie formy spalenizny, czy popiołu. Pojawiają
się za to nader przyjemne suszone owoce w postaci śliwek, rodzynek i czarnych
porzeczek. Z tła można jeszcze wyłapać nieśmiałe akcenty gorzkiego kakao,
karmelu i ciemnego, razowego pieczywa. Zapach jest naprawdę porządnie
rozbudowany. Co ciekawe – jakże inny od tego, co piwo oferuje nam w smaku. Tu
wszystko jest takie wygładzone, ułożone i zrównoważone. Żaden składnik nie
przytłacza innego. Świetnie się to wącha :)
Piwo jest naprawdę gęste, choć nie aż tak gęste, jak
sugerowałby nam to olbrzymi przecież ekstrakt. Pełnia wymiata, podobnie jak
goryczka, która porządne walcuje kubki smakowe. W rzeczy samej mogłaby być trochę
bardziej ułożona. To samo tyczy się alkoholu. Ja nie wymagam od piwa o prawie
14 voltach, abym wcale nie czuł w nim
etanolu. Tutaj jego poziom jest umiarkowanie wysoki, ale z każdym łykiem
odkłada się on na języku, co skutecznie odstrasza od wzięcia kolejnego łyka. No
właśnie – cierpi na tym głównie pijalność, o ile w ogóle przy takich
parametrach można mówić o jakiejkolwiek pijalności. Łódź i Młyn to dość dobrze
zbalansowane piwo. Przez pierwsze sekundy sprawia wrażenie treściwego, lecz po
chwili, gdy już dopadnie Cię sroga goryczka i etanol, ciecz przeistacza się w
typowo wytrawnego „potworka” z bardzo długimi pazurami.
Zapach jest wręcz niebiański, w smaku zaś jest nieco
do poprawy. Generalnie jednak piwo pozostawia miłe wrażenie, choć jak mówiłem,
leszcze lepiej niech sobie odpuszczą ;)
Nie mogę powiedzieć, że się na tym trunku zawiodłem,
ale przyznam się, że po cichu liczyłem na większą petardę. Zamiast solidnego „sztosu”
otrzymałem tylko „sztosik”. Dobre i to.
OCENA: 8/10
CENA: 24,90ZŁ (Skład Piwa i Alkoholi)
ALK. 13,8%
TERMIN WAŻNOŚCI: 19.10.21
BROWAR PIWOTEKA & BROUWERIJ DE MOLEN
Komentarze
Prześlij komentarz