Czasem w życiu trzeba zrobić coś dziwnego, albo coś
głupiego. Tak po prostu, aby nie zwariować. Aby nie zabiła nas rutyna, czy inne
licho. Jedną z takich rzeczy jak dla mnie jest na przykład kupno i konsumpcja
piwa z Browaru Jagiełło (malutki browar z Lubelszczyzny cieszący się niezbyt
pochlebną opinią). Powiedzcie mi po kiego grzyba w dobie piwnej rewolucji,
całej masy craftów wokół, miałbym
zaprzątać sobie głowę oraz nadwyrężać napięty grafik piwem z Jagiełły? Ja też do
końca tego nie wiem, ale wiem jedno – raz na jakiś czas przyda mi się zimny
prysznic. Co jakiś czas trzeba się napić słabego piwa, by potem móc docenić te
naprawdę fajne, zajebiaszcze trunki. Gdyby człek non stop wlewał w sobie same sztosy, to z biegiem czasu tak by do nich
przywykł, że już nie robiłyby na nim prawie żadnego wrażenia. Teoria może lekko
naciągana, ale na pewno z dupy nie wzięta.
Ja swoje kubki smakowe zamierzam dzisiaj przepłukać
lagerem wiedeńskim, który kupiłem dobrych parę miechów temu. Przy każdym zejściu do piwnicy omijałem to piwo
szerokim łukiem, na tyle szerokim, że niemal mi się przeterminowało. W sumie Vienna Lager to nuda jak cholera, ale na
pewno mniejsza nuda niż zwykłe ‘jasne pełne’. Jak zwykle piszę te słowa jeszcze
przed degustacją i zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno jest to takie złe
piwo, jak można by sądzić po opinii Browaru Jagiełło? Ja tu Wam piszę o zimnym
prysznicu, a jak piwko okaże się niezłe, to będzie zonk w mojej strony. Zatem
kończę to teoretyzowanie i przechodzę do rzeczy.
Otwieram i przelewam. Co jak co, ale piwko wygląda
ślicznie. Jest idealnie klarowne o pięknej bursztynowej barwie. Pianka też
niczego sobie. Jest bardzo bujna, średnio pęcherzykowa, o ładnym kremowym
kolorze. No i trwała. Opada naprawdę powoli zostawiając solidne firany na
szkle.
Niestety czar pryska już po pierwszym łyku – piwo jest
zbyt wodniste, płaskie w smaku. Wyraźnie brakuje mu głębi, a efekt ten
dodatkowo wzmaga niskie wysycenie. Sam smak jakiś tragiczny nie jest. Trochę słodowych
naleciałości, szczypta opiekanego pieczywa, może jakaś skórka od chleba oraz odrobina
karmelu. Chmielu jak na lekarstwo. Pojawia się niewielka namiastka trawiastych
tonów, ale to naprawdę poziom minimalny. Goryczka znikoma, ale piwo nie jest
jakieś wyraźnie słodkawe. Na pewno nie jest. Da się to pić, ale tak jak
pisałem, tylko po by przepłukać paszczę. Innej funkcji tego napitku nie widzę. Całe
szczęście, że trafnie obstawiałem doznania, jakie ten trunek mi oferuje, tym
samym nie zrobiłem z siebie idioty ;)
W zapachu jest zgoła podobnie. Intensywność jest umiarkowana,
złożoność także. Chociaż z drugiej strony nie zapominajmy z czym mamy do
czynienia i nie wymagajmy zbyt wiele. Przecież to nie jest buchająca chmielem ipa-sripa. Przyznam, że aromat jest
całkiem znośny, chyba nawet lepszy niż to, co piwo oferuje nam w smaku. Jest trochę
słodkawo, mocno słodowo i zarazem wyraźnie karmelowo. W tle majaczy chlebek z
dobrze wypieczoną skórką oraz niestety lekki diacetyl. Naprawdę niewielki i
nawet nieźle komponujący się z charakterem tego lagera wiedeńskiego. Akcenty
chmielowe na podobnym poziomie co w smaku, czy bardzo nikłym. Poważnie znośnie
to pachnie. Na pewno nosa nie wykręca, a to już coś.
Jagiełło Vienna Lager to bardzo przeciętne piwo o
niskiej pełni o wodnistym profilu. Poza nieznacznym diacetylem wad jako takich
nie stwierdziłem, jednak to trochę za mało, by mówić, że mi smakuje. Goryczka jest
słabiutka, w zamian czuć subtelny kwasek na języku o którym wcześniej nie
wspominałem. To zapewne od chmielu, choć w lagerze wiedeńskim nie za specjalnie
mi to pasuje. Piwo pije się w umiarkowanym tempie, choć ta wodnistość z każdym
łykiem odciska na mnie swoje piętno. Nie wiem jaki tu jest ekstrakt, ale
smakuje jakby to była „jedenastka”.
Piwo, które lepiej sobie odpuścić, ale cieszę się,
że go wypiłem. Dobrze mi zrobi taka odmiana. Od jutra znowu na blogu będą
pojawiać się mocarne, tęgie napitki. Stay
tuned! :)
OCENA: 5/10
CENA: 2.80ZŁ (Auchan)
ALK. 5,5%
TERMIN WAŻNOŚCI: 11.02.2017
BROWAR JAGIEŁŁO
Komentarze
Prześlij komentarz