O Bractwie Piwnym pisałem wiele razy, ale o
wycieczkach z Bractwem chyba jeszcze nie. Czas to zmienić.
Ludzie z Bractwa to wielcy sympatycy piwnego
rzemiosła. Zrobimy wiele, by napić się dobrego piwa, pojechać na piwny
festiwal, czy odwiedzić browar. Skrzykujemy wówczas ekipę, robimy zrzutę,
wynajmujemy busa i heejaah! Parafrazując
słynną piosenkę, można powiedzieć, że jesteśmy „skazani na busa” ;)
Nie o busie jednak miało być, a o wyjeździe.
Wycieczce do Browaru Cysterskiego „Gryf” w Szczyrzycu w Beskidzie Wyspowym.
Wypad do małopolskiego Szczyrzyca mieliśmy w planach
już od dłuższego czasu, ale zawsze coś stało na przeszkodzie. W końcu w połowie
listopada udało się wszystko pospinać i oto byliśmy w drodze. Ja plus trzynastu
innych ‘piwnych braci’ (w tym dwie kobiety, żeby nie było). Już od samej
Częstochowy siąpił nieprzyjemny deszczyk, który nam akurat latał koło…, no
wiecie czego. Kierowca jednak miał zapewne trochę odmiennie zdanie na ten
temat, choć nie dawał tego po sobie poznać.
Do Szczyrzyca dojechaliśmy szczęśliwie o planowanej
godzinie, czyli gdzieś koło 10.30 rano. To co zastaliśmy wprawiło nas jednak w
niemałe osłupienie – piękna, słoneczna i ciepła pogoda! Ani śladu deszczu.
Chyba oni w tym Szczyrzycu mają jakieś układy z Panem Bogiem. Ku naszej uciesze
kurteczki poszły zatem w odstawkę. Co
niektórzy nawet tak się rozochocili, że przebywali na zewnątrz w krótkim
rękawku!
Zatrzymaliśmy się tuż przed browarem. Nie powiem, ładnie to wszystko wygląda. Zgrabny i raczej niewielki biały budynek z charakterystycznym wysokim kominem z czerwonej cegły, będącym spuścizną po ruinach niegdysiejszego browaru. Wokół kostka (niezbyt porządnie ułożona) i sąsiedni budynek, który kiedyś pełnił funkcję słodowni.
Drewniany browar Cystersów w Szczyrzycu wzmiankowany jest już w 1628 roku, choć nie jest znana dokładna data jego budowy. W latach 1772-1774 przy szczególnym zainteresowaniu szczyrzyckiej społeczności wybudowano na terenie opactwa pierwszy murowany browar. Jednakże w obecnym miejscu browar stoi od 1824 roku. Mając na uwadze wstrzemięźliwi tryb życia zakonników do tegoż właśnie roku wyrabiane piwo, a raczej podpiwek nie przekraczał 1% zawartości alkoholu!
Największą sławę
browarowi przyniosło piwo Złoty Zdrój, które w latach
1925-1945 cieszyło się dużym uznaniem w tamtejszej okolicy. Po zakończeniu
Drugiej Wojny Światowej zakład należał do katolickiego zgromadzenia zakonnego.
Jednakże w 1951 browar został znacjonalizowany i przekształcony w PGR.. Najwięcej
piwa w swej długiej historii browar warzył w 1983 roku – 22 tys. hektolitrów.
Dziesięć lat później po ciężkich bataliach Cystersi odzyskali swoją własność i
ponownie sami zaczęli warzyć piwa. Nie szło im jednak najlepiej, co
doprowadziło w roku 1997 do całkowitego zamknięcia browaru, który
szybko popadał w ruinę. Ratunek przyszedł dopiero 2007 roku, kiedy to w ramach
współpracy
z zakonnikami, miejscowy przedsiębiorca rozpoczął powolny i długotrwały remont browaru. Pierwsze
piwo w nowym, odbudowanym browarze zostało uwarzone w roku 2015.
Tak się składa, że naszym przewodnikiem był nie kto inny, jak Adam Czepiel - inwestor i współwłaściciel całego przedsiębiorstwa. Początkowo po browarze miał nas oprowadzać Wojtek Warzyszyński (główny technolog, instalator całego oprzyrządowania, piwowar Fabryki Piwa), ale dwa dni wcześniej pilnie musiał wracać do domu do rodzinnej Czewy.
Jak nam Pan Adam wyjaśnił on i Cystersi tworzą
spółkę, jednak fundusze na remont browaru pochodziły z jego kieszeni (facet
spore musi mieć te kieszenie). Opactwo jest także właścicielem gruntów na
których leży browar i dawny budynek słodowni.
Zwiedzanie zaczęliśmy od warzelni o wybiciu ok 18-20
hl. Znaczna część kotłów i instalacji znajduje się na antresoli wokół
niewielkiego pomieszczenia. Całkiem ładnie i zgrabnie to wygląda muszę
przyznać. Właściciel jednak nie za wiele wiedział o szczegółach tejże
instalacji oraz samych tajnikach warzenia piwa o czym już na wstępie nas
poinformował. Wyjaśnił nam, że projektem tym głównie zajmuje się jego syn, który
oczywiście gdzieś wyjechał. Miny nam trochę zrzedły, ale nie mieliśmy wyjścia.
Pan Adam starał się jak mógł i opowiadał nam po prostu wszystko co wiedział o
historii browaru, jego odbudowie i stanie obecnym. Oprowadzał nas po zawiłych
pomieszczeniach całego budynku. Od warzelni, poprzez fermentownię, do leżakowni
i do niewielkiej pakamery, w której odbywa się rozlew do butelek. Naprawdę nie
sądziłem, że mieści się tam, aż tyle leżaków, gdzie dojrzewają sobie piwa. W
browarze tym jako w jednym z nielicznych w Polsce wykorzystuje się system
odzysku ciepła ze schładzanej brzeczki. Ciepło to zostaje ponownie
wykorzystywane do celów technologicznych i gospodarczych. Właściciel
zaprowadził nas także do piwnicy, która swego czasu była zasypana, a obecnie
jest w trakcie kończenia prac remontowych. W środku panuje niezwykły klimat –
wszystkie ściany i sufit zbudowane są z kamienia, który zachował się w
oryginalnym stanie od początku istnienia budynku! Piwnica ta będzie zaadoptowana
na salkę dla VIPów, gdzie wstęp będą mieli tylko specjalni goście browaru ;) Już
widzę, co tam się będzie wyprawiać…
Generalnie cały browar sprawia wrażenie bardzo przemyślanego. Wszystko jest tu czyste, schludne i uporządkowane. Jak to się mówi „pachnie nowością”, mimo tego iż część zainstalowanego sprzętu została odkupiona od nieczynnego Browaru Relakspol. Pozostałe „garnki” dostarczyła dobrze znana w branży firma Minibrowary.pl.
Tuż obok browaru znajduje się podłużny budynek
dawnej słodowni, który także został gruntownie przebudowany i wyremontowany.
Obecnie mieści się tutaj Gościniec Św. Benedykta z całkiem sporą salą
koncertowo-konferencyjną z potężnymi organami, fortepianem, nagłośnieniem i
całym potrzebnym osprzętem. Druga połowa budynku została zaadoptowana jako
niewielki pensjonat „Dom Pielgrzyma” z własną kuchnią i pokojami do wynajęcia.
Szczyrzyc to swego rodzaju kolebka dla
kontraktowców. Swoje piwa warzy tu jakieś 6-7 browarów kontraktowych. Ile
dokładnie, tego nie wiedział nawet sam właściciel, który zdolny był wymienić
tylko jednego z nich – Brokreację. Wbrew pozorom jednak browar ten posiada
swoje własne portfolio, które można zakupić na przykład w Restauracji Regionalnej
Marysia, znajdującej się w dużym podłużnym budynku, jakieś dwieście metrów od
głównego punktu naszej wycieczki. Marysia (cóż za idiotyczna nazwa) to również
własność naszego „przewodnika”, w której także znajduje się… mikrobrowar!
Browar restauracyjny Marysia został otwarty w 2009 roku i nosił kiedyś miano
najmniejszego w Polsce (po małej rozbudowie chyba uległo to zmianie). W Marysi
warzone są inne piwa niż w dużym Szczyrzycu. Można tam dobrze i tanio zjeść,
jak również napić się ichniejszych wyrobów po naprawdę okazyjnej cenie 5,50
dukatów za pół litra :D Z kranu polewane były tylko dwa napitki, ale oferta
butelkowa obejmowała już całe portfolio obydwu browarów. W ofercie mają między
innymi Black IPA, West Coast IPA, Double Black IPA, Saison,
czy Witbier! Ja do popijania dość
smacznego steku z frytkami zamówiłem sobie lagerową jasną „czternastkę”, która
okazała się być przeciętnym piwem z mocno zaznaczonym karmelowo-słodowym
profilem. Nic szczególnego, ale za tą cenę nie warto wybrzydzać.
Kolejnym punktem naszej eskapady było zwiedzanie
Muzeum Klasztornego, znajdującego się w budynku dawnego spichlerza na terenie opactwa
oo. Cystersów (rzut kamieniem od drzwi wejściowych browaru). Po muzeum oprowadzał
nas Ojciec Maksymilian, który dosłownie usypiał nas swoją powolną i monotonną
wymową. Nie można mu jednak odmówić zamiłowania i wiedzy odnośnie zbiorów
muzealnych. Muzeum podzielone jest na strefę militarną i sakralną z tysiącami
różnych eksponatów od broni palnej, mieczów samurajskich, minerałów, monet i
medali, do starodruków, XVII-wiecznych ornatów, figurek, rzeźb i obrazów.
Najcenniejszym eksponatem muzeum jest XIX-wieczna kopia średniowiecznej mapy z
Ebstorf, pokazującą ówcześnie wyobrażaną sobie mapę świata. Jest to jedyny
egzemplarz z Polsce!
W osobnym i bardzo małym pomieszczeniu mieści się
kącik poświęcony pamiątkom ze Szczyrzyckiego browaru. Znajduje się tam pokaźna
kolekcja etykiet z ostatnich stu lat, a także butelek po piwie, zdjęć i drobnych
przyrządów używanych niegdyś przy produkcji piwa.
Czas leciał nieubłaganie, a my mieliśmy konkretnie
wyznaczoną godzinę powrotu do Częstochowy. Po wizycie w muzeum i posiłku w
Marysi trzeba było zatem pakować dupska do busa i ruszać do… Krakowa ;>
Tak jest, w planach mieliśmy jeszcze szybki pub crowling w wersji mini, bo czasu
było niewiele. Szwędanie, czy może bardziej bieganie po barach rozpoczęliśmy od
otwartego w czerwcu Weźże Kratfa. Knajpka bardzo przypadła mi do gustu.
Industrialny design, gołe cegły na
ścianach, w sumie to prawie, że ruina jest. Ale ma to swój urok. Mi się podoba.
Właścicielom pewnie też, bo na remont nie musieli wykładać tyle hajsu ;p Wypite
duszkiem Galaktyka Piwnix (Black IPA)
z Podgórza zdecydowanie mi podeszło. Prażone słody, czekolada i nieco kawy
pięknie komponują się tu z cytrusami, tropikami i leśną żywicą. Całość spięta
wyraźną, grejpfrutową goryczką. Coś pięknego.
Po półgodzinnej posiadówie ruszyliśmy na Stare
Miasto do Multi Qlti. Ci sami właściciele, te same ceny, ale zupełnie inny
klimat, który ewidentnie mi nie odpowiadał. No, ale przecież te pół godziny to
jakoś wytrzymam. Przy barze zamówiłem Kurną Chatę z Browaru Łańcut. To był
sztos! Wędzony żytni Stout w nazwie
niekoniecznie zdradza, że chodzi tu o torfową wędzonkę. Zjarane kable, smoła,
asfalt, bakelit, podkłady kolejowe! W natężeniu naprawdę konkretnym,
nieakceptowalnym dla zwykłego śmiertelnika. Do tego dochodzi potężna dawka
ziołowo-palonej goryczki. Tak jak lubię! Piwo rozłożyło mnie na łopatki i
wgniotło w posadzkę. Śmiało pod względem torfu może konkurować z Nafciarzem Dukielskim, Black Widow i Biohazardem.
Ostatnim punktem zaczepienia w grodzie Kraka był dla
nas firmowy lokal Pinty. Viva la Pinta to naprawdę bardzo nastrojowe i fajne
miejsce. Na kranach prócz Pinty było jeszcze kilka innych zaprzyjaźnionych
browarów, więc wybór był spory. Ja zdecydowałem się na coś, co piłem dawno temu
- słynne ŻytoRillo, czyli żytnie Black
IPA. Z trzech czarnych piw tego wieczoru (w tym dwóch żytnich i dwóch Black IPA), to okazało się być niestety najgorsze.
Ciecz była okrutnie mętna, przypominająca niemalże błoto! Aromat jakiś taki
rozklekotany i chaotyczny, nie oferował nic ciekawego. W smaku także obyło się
bez fajerwerków. Trochę oleistej faktury, poza tym tania czekolada, prażone
słody, słonecznik i trochę Ameryki. Nic specjalnego.
Z Viva la Pinta dosłownie wybiegliśmy, by zdążyć na
umówioną godzinę odjazdu. Gdzieś po drodze zrobiliśmy jeszcze zapasy na podróż
:> i mogliśmy ruszać w drogę….
Jeśli ten tekst Ci się spodobał i nie chcesz, by w
przyszłości ominęły Cię kolejne, ciekawe relacje z naszych wycieczek – zapisz
się do newslettera, dołącz mnie do swoich kręgów Google+ lub polub mój profil
na fejsie ;>
Komentarze
Prześlij komentarz