Ponownie śląski Kraftwerk w akcji. Why not? Nie za dużo piłem ich wyrobów,
ale wiem, że piwa mają raczej dobre i można na nich liczyć. Są płodni jak stado
szarańczy w środku sezonu, kreatywni niczym Leonardo da Vinci i sprytni jak stary
doświadczony lis.
Tym razem na tapecie ląduje Steam Time. Pod tą
tajemniczą nazwą kryje się AIPA, ale nie taka zwyczajna ajpa. Takich to jest u nas na pęczki, na wiadra. Wiadrami mógłbyś
je nosić, a i tak wszystkich nie uniesiesz. Mój dzisiejszy gość to chmielona po
amerykańsku IPA z herbatą Earl Grey na pokładzie. Wiecie, pomarańcza bergamotka
– takie klimaty. Ale to jeszcze nie wszystko, bo do piwa dorzucono także kwiaty
hibiskusa, co to również niekiedy możemy w herbatkach owocowych znaleźć (że też im się chciało latać po łąkach i rwać płatki...).
Brzmi to wszystko niezwykle interesująco. Na tyle
interesująco, że kończę już to ględzenie i przechodzę do rzeczy, bo chce mi się
piwa jak wielbłądowi wody po tygodniu marszu przez Saharę ;p
Rzeczone piwo jest wyraźnie mętne, ciemno
bursztynowe i pływają w nim niewielkie farfocle, ale to akurat może być moja
wina, bo chyba nieco osadu z dna przez moją nieostrożność powędrowało sobie do
szkła. Na powierzchni uformowała się całkiem zgrabna czapa o barwie
przybrudzonej bieli. Piana jest drobna, sztywna i dosyć trwała. Wspaniale
krążkuje, tworząc niezwykły spektakl na ściankach naczynia.
W smaku też nie jest źle, ale przyznam się bez
bicia, że oczekiwałem nieco większych fajerwerków. Jeśli miałbym wskazywać z
którego wybrzeża pochodzi ta IPA, to bez wątpienia palec powędrowałby w
kierunku East Coast. Bardzo dużo tu
słodowej pełni, sporo karmelu, ciasteczek, słodkich biszkoptów i herbatników.
Oczywiście jankesi też dają o sobie znać, ale nie jest to jakaś chmielowa
bomba. Jest trochę rześkiego cytrusa (limonka, grejpfrut) i odrobina dojrzałych
tropików (mango, liczi). Nieco dalej błąka się niewielka, acz sympatyczna doza
żywicy i szczypty olejku z bergamotki, znanej z wspomnianej herbaty.
Kwiatowości jest tyle, co kot napłakał, a samego hibiskusa naprawdę ciężko mi tu
wyodrębnić, choć znam go bardzo dobrze. Finisz wieńczy umiarkowanej mocy
goryczka o grejpfrutowo-ziołowym profilu. Jest w miarę szlachetna i gładka, choć
odrobinę zalega. Dość dobrze to smakuje, ale do piwnego orgazmu daleka droga.
Aromat na szczęście rekompensuje pewne niedostatki
smakowe. Piwo pachnie dosyć wyraźnie i zdecydowanie. Dominują słodkawe i
przyjemne owoce tropikalne, te same co w zapachu, ale z dodatkiem marakuji i
granatu. Kwiaty są tu dużo wyraźniejsze, a w odwodzie pojawia się nawet
wyczekiwany hibiskus! Tuż obok nich swój pochód rozpoczyna świeży powiew
cytrusów w limonką i grejpfrutem na czele. Przyjemna nutka słodu i jasnego
pieczywa pojawia się dopiero na dalszym planie, nie ingerując jednak w postacie
pierwszoplanowe. Karmel został wyraźnie stonowany, ustępując miejsca rześkiej
żywicy i nieśmiałym leśnym akcentom. W rzeczy samej rześki i bogaty to
zapaszek. Podoba mi się :)
Piwo jest w miarę treściwe i pełne w smaku, a jego
tekstura jest miękka i zaokrąglona. Balans jest całkiem dobry, a goryczka
dobrze wykonuje swoje zadanie, choć do najwyższych nie należy. Niestety smak
został zdominowany przez słodową podbudowę, która odbiera piwu znaczną dozę
świeżości, dzięki czemu chwilami Steam Time sprawia lekko mdłe wrażenie. Nie jest to rzecz jasna jakieś
przytłaczające odczucie, ale musiałem o nim wspomnieć - taki już jestem zimny
drań ;) Pijalność nie jest zła, choć zanosiło się na jeszcze lepszą.
Ogólnie piwo sprawia nawet miłe wrażenie.
Szczególnie aromat czaruje swoim pięknem, szkoda tylko, że smak trochę od niego
odstaje.
OCENA: 7/10
CENA: 7ZŁ (Częstochowski Festiwal Piwa)
ALK.6,4%
TERMIN WAŻNOŚCI: 16.04.2017
BROWAR KRAFTWERK//BROWARY REGIONALNE WĄSOSZ
Komentarze
Prześlij komentarz