Pinta, Pinta, wszędzie ta Pinta! Otwieram lodówkę, a
tam Pinta. Otwieram barek, a tam Pinta. Idę do sklepu – Pinta. Wchodzę na
stację benzynową – znowu Pinta. Schodzę do piwnicy – to samo. I jak tu nie
zwariować? Nie no, żartuję. Spoko jest. Browar Pinta rules! :)
Dzisiaj na ten przykład biorę się za Oh, Honey…!
Nazwa może i dziwnie brzmi, ale koniec końców wszystko się zgadza, bo pod tym
szyldem kryje się Braggot. Co ciekawe
z dodatkiem miodu wrzosowego. Nie mam bladego pojęcia czym on się wyróżnia, bo
nie dane mi było nigdy takowego próbować. Piwa z miodem wrzosowym również sobie
nie przypominam. Poza tym Oh, Honey…! było leżakowane w beczkach po Bourbonie Woodford Reserve i powstało w
kooperacji z amerykańską miodosytnią rzemieślniczą
Ten brażocik
to naprawdę solidny skurczybyk. Ponad 13% alko i potężne 27,5 ballinga czyni go prawdziwym zabójcą
wśród piw. Pora chwycić diabła za rogi ;)
O dziwo piwo jest klarowne, a jego kolor chyba
nikogo nie zdziwi – jest miodowy. Piany niemalże brak. Bywa i tak.
Przyznam, że po takim ballingu spodziewałem się większej gęstości. Tymczasem jakoś bardzo
gęste to ono nie jest. Gładkie i owszem. W Braggotach
zawsze obawiam się zalepiającej słodyczy, ale tutaj na szczęście poziom
słodkości nie jest wielki, choć wciąż stosunkowo spory. Miód jest dobrze
wyczuwalny, kojarzy mi się z łąką i kwiatami. Na dalszym planie egzystuje sobie
karmel, cukier kandyzowany oraz lekko opiekana słodowość. Są też herbatniki,
ciastka Pieguski, wanilia i bardzo subtelna nuta Bourbonu wraz z odrobiną
dębiną. Po jakimś czasie w posmaku odzywa się nuta suszonych owoców. Alkohol
owszem, jest obecny, ale w żaden sposób nie drażniący. Nie ma skojarzeń z
bimbrem, czy ruskim spirytem przewożonym przez białoruską granicę w baku po
benzynie. Piwo jest naprawdę niezłe. Wchodzi dobrze, choć szybko załącza śmigło
w główce ;p
Pora na doznania nosowe. Jakiegoś szału to ja tu
czuję, przyznam. Źle też oczywiście nie jest. Po prostu aromat nie grzeszy
intensywnością i nie jest bardzo złożony. Mamy tu nienachalną, acz wyczuwalną
woń miodu, cukru trzcinowego, lekko prażonego słodu oraz zboża. Dalej przed
obiektyw pcha się subtelna doza skórki chleba, Bourbonu i nieśmiałej wanilii. Po chwili dociera do mnie również
etanol. Już nie tak dobrze ułożony jak w smaku. Jest trochę bardziej ostry,
nieco bardziej przenikliwy i drażniący. Rzecz jasna nie jest to jeszcze poziom
odrzucający, ale żółta lampka ostrzegawcza się już pali. Rzadko się to zdarza,
ale w tym przypadku lepiej piwo pić niż wąchać. Taka sytuacja.
Braggot
od Pinty chyba trochę mnie zawiódł. Owszem, pełnia, balans i gładkość są bez
zarzutu, ale wyraźnie szwankuje tu ułożenie, gładkość i złożoność, jak na
trunek leżakowany w drewnie po
destylacie. Szczególnie zapach nie napawa zbytnim optymizmem. Pomysł był
naprawdę dobry, ale wg mnie nie do końca wszystko wyszło jak trzeba. Wpływa
beczki jest tak naprawdę niewielki, ale nawet nie o to chodzi. Coś tu po prostu
nie zagrało jak dyrygent sobie zażyczył. Nie oznacza to jednak, że piwo jest
fatalne, czy złe. Wciąż można je śmiało wyżłopać, choć szybkiego tempa raczej
nie polecam. Nieźle ryje beret ;)
OCENA: 6/10
CENA: ok 17ZŁ
ALK. 13,2%
TERMIN WAŻNOŚCI: 21.02.2022
BROWAR PINTA//BROWAR ŁAŃCUT
Komentarze
Prześlij komentarz