Pinta to ma fajnie. Gdy już nie ma co wymyślać, to
wymyśla takie coś jak Pinta Hop Tour. Raz na pół roku odwiedzają różne
kontynenty i kraje w poszukiwaniu ciekawych i nieznanych odmian chmielu (się bawio chłopaki). Z założenia są to
państwa niezbyt kojarzone z chmielem – a niesłusznie jak twierdzi Pinta.
Pierwszy cel: Argentyna - przełom listopada i
grudnia 2016 roku. 3 tygodnie, ponad 5 tysięcy kilometrów z Buenos Aires do
Ushuaia, po drodze 14 browarów i 4 plantacje chmielu! Trzeba dodać, że łączny
areał chmielników w Argentynie jest dość niewielki – zaledwie 167 ha w 2016 (w
Polsce 1490 ha). Z wyprawy Ziemek i spółka przywieźli: Cascade made in Argentina oraz rdzenne odmiany chmielu Traful, Catarata i Mapuche. Wrzucili
to do kotła, dodali masę słodów, w tym żytni i uwarzyli Argentina Ryewine – takie
barli łajno, tyle że ze znacznym
udziałem słodu żytniego w zasypie. Jest to jedno z dwóch najbardziej ekstraktywnych
polskich piw w historii (bez wymrażania), a zarazem jedno z najmocniejszych! Olbrzymie
30°Blg oraz zabójcze 12,9% alkoholu!!!! Carl Balling, gdy opracowywał swoją
skalę nawet nie śnił o takim piwie. By uzyskać tak masywny ekstrakt
posiłkowali się dodatkiem cukru, ale i tak wielki szacun im się należy. Czapki
z głów lejdis end dżenelmens.
Lecimy z tematem. Pierwsze wulgaryzmy posypały się z
moich ust już podczas nalewania. Qrwa!
Toż to kisiel jest, a nie piwo! Tak gęstego napitku chyba nigdy nie widziałem.
Ciecz bardzo leniwie i wolno wylewała się z butelki. Barwa ciemno brązowa,
brunatna jakaś (na zdjęciu wydaje się nawet czarna), bardzo mętna. Generalnie
brzydka. Piana za to zajebiście apetyczna – beżowa, niebywale puszysta, drobna,
zbita i strasznie trwała. No po prostu ideał :)
Piwo tanie nie było, więc i moje oczekiwanie nie są
niskie. Pijemy. W tym właśnie miejscu po raz drugi rzuciłem mięsem. Jeden
łyczek i już wiem, że to najbardziej gęste piwo, jakie miałem w gębie!
Horrendalny ekstrakt to jedna strona medalu, ale żyto to druga. Takie
połączenie dało trunek cholernie lepki, gęsty jak kisiel (nie żartuję), a
zarazem gładki, śliski i aksamitny. Matko Boska Częstochowska i wszyscy Święci!
Płyn totalnie oblepia wszystko, co napotka na swojej drodze. Strasznie długo sunie w dół przełyku.
Większość syropów na kaszel jest bardziej wodnista. Powaga! Dominuje tu słodowa
podbudowa, podbijana przez miodowe oraz karmelowe nuty. Jest słodko, ale bez
przesadyzmów. Dalej mamy odrobinkę suszonych fig i daktyli, które nieco
odmulają – bądź, co bądź – jednostajny charakter tegoż piwa. Chmiel pojawia się
dopiero w posmaku i ma on charakter wyraźnie ziołowy, ale też lekko żywiczny,
trawiasty, a nawet sosnowy. Bez obaw – jest też i goryczka. Umiarkowanie mocna,
krótka, szlachetna o fajnym ziołowo-żywicznym zacięciu. W to wszystko miesza
się niestety nutka alkoholu – nie ma przebacz, w końcu to prawie 13 voltów! Alko trochę piecze w gardzieli,
ale jakoś specjalnie mordy nie wykręca. Da się z tym żyć (ma się wrażenie, że
to likier jakiś lub nalewka).
Uffff… ciężkie piwo. Parę łyków, a już wchodzi do
łba. No cóż, mimo tych niedogodności czas obwąchać to cudo. A jest co wąchać.
Argentina Ryewine pachnie średnio intensywnie, ale za to jak oryginalnie! Ani
to American Barley Wine, ani
angielskie wino jęczmienne, tfu… przepraszam – wino żytnie. Tutaj balans jest
dużo bardziej zaznaczony niż w smaku. Nie brakuje zarówno strony słodowej, jak
i chmielowej. Jest słód, jest żyto, jest karmel, toffi, cukier kandyzowany oraz
melanoidy, przypieczona skórka chleba, tosty. Ale z tą samą siłą po nosie dają
suszone owoce, a także gruszki, brzoskwinie i morele. Świetna kompozycja!
Piotruś jest bardzo zadowolony ;) W tle natomiast można odnaleźć nieśmiałe
niuanse żywicy, lasu, trawy oraz ziół. Alkohol też jest wyczuwalny, nawet dość
wyraźnie bym powiedział. Jak się człowiek mocniej sztachnie, to aż zatyka dech…
Oczywiście przy takim woltaży nie wymagam cudów, ale nie ulega wątpliwości, że
czas z pewnością będzie sprzymierzeńcem tego piwa.
Strasznie charakterny to napitek. Ciężki, tęgi,
cholernie mocny, okrutnie treściwy. Po prostu taki, który nie bierze jeńców.
Spuszcza łomot, chłosta po plerach i jeszcze się z tego śmieje.
Pełnia smaku robi nam miazgę z kubków smakowych. Gęstość,
lepkość, oleistość – niebywała konsystencja to kolejne dowody, że jest to piwo
nietuzinkowe i niepowtarzalne. Syrop, kisiel, nalewka, likier – takie mam
skojarzenia. Fajną mamy tu też goryczkę. Niby nie jest jakoś szalenie mocna,
ale nieźle radzi sobie z olbrzymim słodowym ciałem. Do balansu naprawdę nie
można się przyczepić.
Piwo jest strasznie degustacyjne. Małą buteleczkę
męczyłem chyba z godzinę! Nie dlatego, że jest niedobre (wręcz przeciwnie). Ono
po prostu wchodzi wolno. Jest szalenie esencjonalne. Każdy łyk czuję się co
najmniej 10 minut po przełknięciu! Poza tym chodzi też o sakrucki woltaż – piwo
ryje beret lepiej niż niejeden mózgotrzep typu Leśny Dzban. Dwa takie w
kwadrans i mamy w głowie „helikopter w ogniu” ;p
Sam smak, mimo że jest bardzo dobry, jakoś szalenie
dupy nie urywa, ale dla tej tekstury naprawdę warto zakupić to piwo. Bez mała
można się nim najeść ;)
OCENA: 8/10
CENA: ok 18ZŁ
ALK. 12,9%
TERMIN WAŻNOŚCI: 30.03.2019
BROWAR PINTA//BROWAR NA JURZE
Komentarze
Prześlij komentarz