W zeszły weekend odbyła dziewiąta edycja Częstochowskiego Festiwalu Piwa. Od kilku miesięcy ostrzyłem sobie zęby, że pospijam co najmniej połowę kegów ze wszystkich browarów i lipa. Nie to, że nie dałem rady. Po prostu nie dano mi było podjąć się tego wyzwania.
Byłem na tym festiwalu chyba co roku, choć niejednokrotnie miałem przeciwności losu. Mam swojego ziomka, z którym degustujemy przeróżne piwa i jest naprawdę fajnie. Niestety w tym roku terminarz na ów łykend pękał w szwach. No, ale nie nazywałbym się piwnym ‘blogierem’, gdybym nie zawitał tam, choć na moment. Miałem takową możliwość tylko w piątek i to na pół gwizdka, ale dobre i to. Zapraszam do krótkiej relacji.
Zacznę od tego, że w piątek po pracy miałem pod opieką moją najmłodszą latorośl, bo moja lepsza połowa od godziny 14-tej zarabiała pieniążki. Tak więc, po bitwie z myślami udałem się na festiwal z 2,5-letnim Tymkiem. Na miejscu oczywiście tylko „zerówki”, a dokładniej jedna (nie jestem ich zwolennikiem). W sumie pojechałem tam tylko dla zdjęć, kilku piw do domu i ‘obczajki’, czy nie jest, aby gorzej niż rok temu. Chyba nie jest, ale lepiej też niestety nie jest. Jestem pewien, że w niektórych latach ilość wystawców była większa. Naliczyłem ledwo jedenaście stoisk z piwem, plus oczywiście mniej więcej tyle samo z ‘szamą’, co uważam co całkiem dobry wynik.
Moim głównym celem oczywiście były browary, które jeszcze nie miały okazji smyrać mojego ego. Zakupiłem więc na bloga trunki z Wrowar Brewing i Browaru Zakarczmie, a przy okazji porter Gosk z Browaru Turek i Pielgrzyma (Hoppy Pils) - piwo festiwalowe z Browaru Dziki Wschód. Z tego co jarzę, to chyba pierwsze oficjalne „piwo festiwalowe”, więc teoretycznie jakiś tam progres jest. Tutaj warto dodać, że od kilku lat można nabyć festiwalowe szkło, co też jest fajną rzeczą. Tytuł Najlepszego Browaru Festiwalu zdobył Browar Zakarczmie – moje gratulacje. Oczywiście, to lud pijący ichniejsze piwa o tym zdecydował. Najlepszym piwem festiwalu został Straight Outta Spichlerz (American Pils) z Wrowar Brewing. Tak więc debiutanci górą.
Ceny piw zaczynały się od 15-stu ziko za pół litra, a kończyły na bodajże 22-óch (butelki były najczęściej w cenie piw lanych). Oczywiście nie mówimy tutaj o sztosach, czy choćby porterach bałtyckich, których nomen omen, było bardzo mało (wiem, że to jeszcze nie sezon na nie). Wydaje mi się, że z roku na rok te ceny są wyższe, ale przecież inflacja nigdy nie śpi. Ogólnie dominowały piwa lekkie i sesyjne, które od jakiegoś czasu wydają się zalewać rynek. Najlepiej, żeby wszystkie piwa były session, light, micro, czy nano. Oczywiście to mój sarkazm, bo nie jestem zwolennikiem takich napitków.
Podsumowując, fajnie że ten festiwal wciąż funkcjonuje, choć niefajnie, że przez tyle lat nie potrafił się jakoś rozwinąć. Z drugiej strony, czy koniecznie potrzeba nam więcej browarów, aby napić się dobrych piwek? Oczywiście, że nie. Uważam, że każdy człek znajdzie tu coś dla siebie. Każdy browar przywiózł po kilkanaście różnych piw (kran + flaszki), więc naprawdę było w czym wybierać. Grunt to mieć otwarty umysł i dziarską wątrobę ;>
Jeśli ten tekst Ci się spodobał i nie chcesz, by w przyszłości ominęły Cię kolejne, ciekawe artykuły – już teraz zapisz się do newslettera, dołącz mnie do swoich kręgów Google+ lub polub mój profil na fejsie ;>












Komentarze
Prześlij komentarz