Wow!
Ale petarda! Ale armata! Ale siekiera! Można by tak jeszcze długo spuszczać się
nad określeniami tego piwa, ale po co? Czy nie lepiej przejść do rzeczy?
Drogie dzieci, jak już wiecie, równo rok temu Browar
Maryensztadt rozochocił podniebienia piwnych geeków pierwszym piwem serii Projekt 30. O co w tym chodzi, to już
zapewne wiecie, a jeśli jakimś cudem nie wiecie o co kaman, to zapytajcie wujka
gugla ;) Ja mam przyjemniejsze rzeczy
do roboty, niż oświecanie Was w tej sprawie.
No właśnie. Projekt 30 – dziś gości u mnie na blogu
drugie piwo z tej, jakże odjechanej serii. Jest nim Barley Wine. Zwykłe, absolutnie bez żadnych dodatków wino
jęczmienne. Bez leżakowania w drogocennych beczułkach po wymyślnych trunkach.
Jego wyjątkowość polega tylko i wyłącznie na parametrach. Jebuckich parametrach
trzeba rzec – 29,7º Plato i aż 15,3% alko!!! Tak, to nie pomyłka! O ile taki
ekstrakt obecnie już tak mocno nie wgniata w fotel, jak jeszcze 2-3 lata temu,
o tyle taki woltaż wciąż budzi zgrozę i wywołuje gęsią skórkę na plecach
wszystkich craftopijców. Ludziska, jest to najmocniejsze piwo uwarzone w tym
kraju! A jednocześnie też drugie najmocniejsze polskie piwo jakie beer geek kiedykolwiek mógł ściągnąć z
półki sklepowej!!! Palmę pierwszeństwa dzierży słynna Buba Extreme, ale
osiągnięto to poprzez wymrażanie, więc to inna para kaloszy. Tu żadnego
wymrażania nie ma, a wszystko odbyło się „po Bożemu” :D
Tak więc szykuje się nie byle jaka degustacja. Szkło
wypucowane, jedynki naostrzone, ślinotok do ziemi, banan na gębie, kurwiki w
oczach, ciśnienie 200/120 – można zaczynać.
Piwo w szkle kusi swoim wyglądem, niczym Pam
Anderson za swoich najlepszych czasów. Jest po prostu śliczne! Takie rubinowe,
przechodzące w burgund z elementami miedzi (zdjęcie przekłamane). Pianka
skromna, ale ładnie zbudowana – jasno beżowa, drobna, puszysta i dość trwała.
Czas na konfrontację. Piję. Ułłłaaa… Jakie to gęste,
jakie oblepiające. Istny syrop, olej normalnie! Ciecz jest niebywale gęsta, ale
jednocześnie gładka i strasznie wyklejająca. Piwo niespiesznie spływa w dół
przełyku, osadzając się na ściankach. Jest słodko, jest likierowato, jak na
taki ekstrakt przystało. W morde kopana słodowość dominuje tutaj nad całą
resztą – wyraźnym karmelem, toffi, opiekaną skórką chleba, rodzynkami, suszoną
śliwką i świeżymi daktylami. Lekko opiekana słodowość przybiera formę bliżej
nieokreślonych ciastek, najeżonych bakaliami (Pieguski, czy inne ustrojstwa).
Niby fajnie, ale muszę to w końcu napisać – alkohol mocno daje się we znaki.
Skurczybyk grzeje w gardło jak pojebany! Grzeje w gardło, grzeje w przełyk, grzeje w żołądku, w jelitach nawet grzeje. Piecze mnie jak po
pięćdziesiątce ruskiego spirytu bez przepojki. Etanol jest naprawdę bardzo
wyraźny i męczący. Owszem, nie oczekiwałem balsamu z mleczkiem. Wiem, że ponad
15% woltażu, to jak na piwo końska dawka, ale piłem już niejedno w okolicach
12%, które było o połowę łagodniejsze. Co ważne – od rozlewu minęło już
dziewięć miechów, kolejne dziesięć piwo przeleżało w browarze. Uważam, że jest
to wystarczający czas na ułożenie się. Tymczasem mam wrażenie, że piwo zostało
wlane do butelki zaledwie wczoraj. Alko gryzie niczym chorujący na wściekliznę,
zajadły pitbull! Naprawdę nie tego się spodziewałem. Poza tym mankamentem, piwo
jest naprawdę dobre.
Na szczęście w aromacie jest już o niebo lepiej, ale
po kolei. Zapaszek jest umiarkowanie rozbudowany (jak na piwo bez dodatków) i w
miarę silny. Nie trzeba machać szkłem na lewo i prawo, by coś poczuć. Wystarczy
zbliżyć kinola do cieczy i można się już delektować. Mamy tu pokaźną słodową
podbudowę (jak to w barli łajnie).
Przeróżne ciastka i ciasteczka, oczywiście wszystko polane sowitą ilością
słodkiego karmelu. Piwo pachnie naprawdę słodko, ale na szczęście nie nużąco. Drugi
plan to opiekane klimaty skórki chleba i likieru owocowego. Mam tu na myśli
głównie suszone owoce – rodzynki, śliweczki, wiśnie, ale też daktyle oraz figi.
Świetnie się to komponuje z całą resztą! :D Oczywiście alkohol z lekka drażni
nosek, ale wg jest to już poziom jak najbardziej akceptowalny. Niebywała
różnica w odniesieniu do smaku. Tutaj w zasadzie nie mam się do czego
przyczepić :)
Projekt 30 – „2”, to na pewno piwo specyficzne i pod
wieloma względami wyjątkowe. Jego moc może powalić nawet słonia. Pełnia jest
ogromna, treściwość sakrucka, ale balans natomiast taki sobie. Przeważa #teamslodyczka.
Wiadomo, że piwo musi być słodkawe - w
końcu to Barley Wine. Szalenie
podobają mi się natomiast tutaj suszone owoce! To naprawdę robi robotę. Piwo
sprawia cholernie likierowate wrażenie. Chwilami już się gubię, czy to wciąż
piwo, czy może jakiś likierek? ;p Pijalność jest raczej mizerna, ale to akurat
dobrze. Nawet pijąc wolno, czuję spore szumy „na poddaszu”. By nie użyć innego porównania, powiem że alko
wchodzi w czerep jak nóż w masło.
Z niewątpliwych minusów – niczym mantrę – muszę
ponownie wymienić niebywale gryzący, piekący i drażniący moje wyrafinowane
kubki smakowe alkohol. Ja rozumiem olbrzymi wotlaż, naprawdę. Rozumiem też
pieczenie przy pierwszym kielonku śliwowicy góralskiej. Ale kurna jego mać,
nigdy nie zrozumiem tak strasznego pieczenia przy 15-stu voltach piwa! Nie zrozumiem i już. Mimo to piwko złe nie jest. Należy
mu się szacunek. Może potrzeba mu więcej czasu ułożenie niż ustawa przewiduje?
OCENA: 6/10
CENA: ok 30ZŁ
ALK. 15,3%
TERMIN WAŻNOŚCI: brak
BROWAR MARYENSZTADT
Komentarze
Prześlij komentarz