No cóż, czas kończyć ten długi i szalony tydzień. Jeszcze nigdy w historii bloga cykl „Tydzień z…” nie trwał pełne 7 dni. Zazwyczaj było to pięć dniówek, czasem nawet cztery, ale walić browary od poniedziałku to niedzieli, to już jest niezła przeginka ;) To już podchodzi nawet pod alkoholizm (no, ale kto powiedział, że piwny bloger to nie alkoholik?). Jeśli śledzicie cykl na bieżąco, to wiecie, że żadne z piw dupy nie urwało, a dwa były naprawdę słabe. Reszta natomiast prezentowała się co najmniej dobrze. Tak się składa, że na zakończenie całej tej telenoweli ostał mi się Dunkel Weizen. Kiedyś, w czasach przed piwną rewolucją, na te słowa serce biło mi zdecydowanie szybciej. Zawsze lubiłem piwa pszeniczne, a ciemne pszeniczne odpowiednio bardziej ( if You know what I mean ). Ten bawarski sznyt pamiętam do dzisiaj i zawsze z miłą chęcią sięgnę po ‘ciemną pszenicę’. Po prostu jestem człek sentymentalny, co to nie odwraca się od swoich korzeni, pamięta skąd się wywodzi i kim by...