Simon Martin znów na tapecie! Browar Pinta już po
raz drugi dogadał się z walijskim vlogerem, czego efektem jest niniejszy
specjał. Tak jak przy ubiegłorocznym Call Me Simon, tak i teraz mam spore
wątpliwości, jaki ten człowiek wniósł wkład w owy projekt (mam nadzieję, że
zostawił po sobie coś więcej niż tylko autograf na etykiecie).
Tak, czy siak oficjalnie jest to jakiś tam rodzaj
współpracy...
W zeszłym roku kooperacyjnym piwem było imperialne
Irlandzkie czerwone Ale, w tym roku także postawiono na piwo z gatunku
klasyków i także podkręcono mu parametry. W ten sposób właśnie powstało Call Me
Simon Imperial English Bitter.
Nie specjalnie przepadam za Bitterami, bo są po postu
nudne, zwłaszcza patrząc na nie przez pryzmat trwającej u nas obecnie piwnej
rewolucji. Z doświadczenia wiem jednak, że Pinta nawet z niezbyt obiecującego
lagera potrafi zrobić porządne i smaczne piwko, które na długo zostanie w
pamięci.
Otwieram, przelewam, cykam fotkę i wracam na chatę, by w
domowym zaciszu poznać wszystkie uroki niniejszego trunku.
W szkle przywitała mnie mętna ciecz o jakże pięknym odcieniu
miedzi i bursztynowych refleksów. Na powierzchni uformowała się przeciętnych
rozmiarów piana o barwie ecru, która jest dość rzadka i grubo ziarnista,
co przekłada się także na jej niezbyt długą egzystencję. Lacing obecny,
ale absolutnie niczego nie urywający.
Nowa wersja Call Me Simon została doładowana, aż sześcioma
odmianami angielskich chmieli i w rzeczy samej czuć te chmiele. Wyraźnie
ziołowa nuta, wspierana jest przez przyjemną w odbiorze chmielowość,
przechodzącą chwilami w rejony lasu iglastego i ściółki leśnej. W opozycji prym
wiedzie solidna dawka słodu o nieco opiekanym charakterze, kojarząca się ze
średnio wypieczonymi tostami i skórką od chleba. W tle natomiast buszuje
całkiem wyraźna owocowość (rodzynki, brzoskwinie, śliwki węgierki) oraz nieco
przeszkadzający/gryzący alkohol, który przywodzi na myśl belgijskie mocarze
typu Tripel. Całość bardzo intensywna i złożona, tak bardzo, że chwilami wręcz
sprawia wrażenie przyciężkawego i męczącego trunku.
Piwo jest nisko wysycone, a jego profil smakowy jest równie
złożony jak aromat. Tu również toczy się walka o wpływy między klimatami
chmielowymi i słodowymi, przy czym te pierwsze zdecydowanie przeważają. Chmiel,
zioła oraz igliwie bez litości jeżdżą wte i wewte po moich kubkach smakowych,
rzadko dając głos słodowej bazie, opiekanemu zbożu, tostom i karmelowi. Tłem
ponownie rządzą owoce (głównie suszone) oraz nieco gryząca nutka alkoholu,
która z pewnością ujmuje pijalności. Ponoć jest tu 80 IBU goryczy i faktycznie
może być to prawda, bowiem chmielowo-ziołowa goryczka nie pozwala o sobie
zapomnieć nawet na chwilę. Niestety do szlachetności jej daleko – jest ciężka,
trochę zalegająca, nieco mdła i szorstka.
Piwo ma raczej wytrawny charakter, prawie wcale nie ma tu
słodyczy, gdyż chmiel i goryczka od niego pochodząca wyraźnie przysłoniły jakże
wysoki przecież ekstrakt (19,1°Blg). Pełnia natomiast okazała się być swoistym killerem
– smak tego piwa czuć bardzo długo po przełknięciu, co w przypadku ordynarnej goryczki
i obecności alkoholu jest bardziej wadą aniżeli zaletą. Kolejny problem to
pijalność, która powiedzmy sobie szczerze jest słaba. Piwo jest dość ciężkawe w
odbiorze, niespójne i nieułożone. Mam wrażenie lekkiego przeholowania z chmieleniem jak i
z woltażem oraz ekstraktem.
Zapowiadało się fajnie, ale niestety jest inaczej. Zdecydowanie nie jest to piwo na upały.
OCENA: 5/10
CENA: ok. 8ZŁ
ALK.8,1%
TERMIN WAŻNOŚCI: 16.12.2015
TERMIN WAŻNOŚCI: 16.12.2015
BROWAR PINTA//BROWAR ZARZECZE
Komentarze
Prześlij komentarz