Przejdź do głównej zawartości

MOJA PIWNICZKA: 4-LETNI OKOCIM PORTER



"Moja Piwniczka" to regularny cykl degustacji porządnie wyleżakowanych piw (minimum 4-letnich), które pojawiają się na blogu mniej więcej raz na miesiąc w okresie jesienno-zimowym.

Święta, Święta i po Świętach jak mówi mądre polskie powiedzenie. Do kościoła się poszło, na tackę się księdzu rzuciło, na Wigilii tradycyjnie się przejadło, wódkę u wujka się wypiło, kaca się miało. Wszystko jak co roku. Pora więc wrócić do dnia codziennego. Może jeszcze nie do pracy, ale do degustacji piwek już jak najbardziej, zwłaszcza że dzisiaj czeka na mnie nie lada napitek.
Wiecie, zawsze się jaram kolejnym porterem z cyklu „Moja Piwniczka”. Zawsze zastanawiam się jak mocno zmienił go czas, czy piwo będzie lepsze, czy gorsze niż w wersji świeżej? Czy jest w ogóle sens trzymać piwo przez kilka lat w piwnicy? Chyba jeszcze jestem za młody i za głupi, by odpowiedzieć na to pytanie. Chyba wciąż czeka mnie jeszcze dużo łopatologicznych degustacji nim zgłębię ten temat dogłębnie. Nie przedłużajmy więc.
Okocimia Porteru chyba nie muszę nikomu przedstawiać choć w tej butelce i tej szacie graficznej z pewnością nie wszyscy będą go pamiętać (piwo słynie z ciągłej zmiany wizerunku). Porter koncerniak, ale wg mnie o równie solidnej renomie co konkurent z Żywca. Powiem więcej – jest to jedno z najczęściej pitych przeze mnie porterów bałtyckich. Jest szeroko dostępny, tani, no i dość dobry. Czego chcieć więcej? Co prawda degustowany na blogu egzemplarz jakoś specjalnie mnie nie zachwycił, ale później było już tylko lepiej :)


Producent
Carlsberg Polska
Termin ważności
15.09.2014
Wiek (miesiące)
51
Zawartość alkoholu (%)
8,3
Ekstrakt (°Blg)
22 (prawdopodobnie)

Okocim Porter nawet po tylu latach wygląda godnie i poczciwie. Piwo nosi niemal czarną, a w rzeczywistości ciemną brunatną barwę i jest rzecz jasna klarowne. Piana jest bujna, drobna, zwarta i przyjemnie puszysta. Do tego niebywale trwała! Opada wolno i niespiesznie, pięknie przy tym krążkując. Naprawę niesamowity widok, aż ślinka cieknie ;)


Pora zmoczyć mordkę. Łał, piwo nie jest zepsute! Dacie wiarę?! ;p Powaga. Jest dobre, smaczne jest :D Odpowiednio gęste, dość gładkie i puszyste. Zajebiście ułożone, takie grzeczniutkie, wykoncypowane i szlachetne. Pełni mu nie brakuje, ciecz fajnie oblepia od środka. Dominuje tu różnej maści czekolada. Zarówno w formie mlecznej, jak i deserowej, są też pralinki. Wszystko oczywiście w rasowym wydaniu. Drugi plan to zajefajne suszone owoce – rodzynki, śliwki, figi i daktyle. O to właśnie chodziło! W miarę picia jest coraz lepiej. Pojawiają się ciemne, lekko palone słody oraz nieco opiekanej skórki chleba, polanej subtelną ilością karmelu. Bardzo intrygująca natomiast jest tutaj nutka orzechów laskowych, występująca tuż nad horyzontem. Finisz jest długi i esencjonalny, wybitnie czekoladowy, bardzo przyjemny. Goryczka może i niewielka, ale taka w zupełności wystarcza. Jest słodkawo, ale bez przegięcia. Alkohol ułożył się niemal do granic możliwości. Oczywiście woltaż nie jest jakiś powalający, ale i tak brawa się należą. Generalnie prócz wyrazistych suszonych owoców i ułożenia alkoholowego, to jakoś specjalnie nie widzę tutaj upływu tak długiego czasu. Oczywiście są świeże piwa w takim wydaniu, więc bardzo prawdopodobne, że w ciemno mógłbym się nabrać.
Sumarycznie rzecz ujmując smakuje mi to jak jasna cholera. Śladów utlenienia jest nie dużo, ale piwo i tak jest wyborne!

Wąchamy. To znaczy jak wącham, wy czytacie ;) Mhmmm… dziwne. W smaku alko zupełnie nieobecne, a wąchając coś mnie tam z lekka smyra w nozdrza. Co prawda niezbyt mocno, ale jednak. Na szczęście jest to fajne, likierowe wydanie, więc luuuuzz. Jedźmy dalej. Piwo pachnie mocno i wyraziście. Ponownie przeważają akcenty czekolady mlecznej i deserowej. Jest nawet kakao i łagodna kawusia ze śmietanką i cukrem. Wtóruje im suszona śliwka, garść rodzynek i suszona czarna porzeczka, co jest rzeczą rzadką spotykaną. Tuż za rogiem czai się niewielka ilość karmelu oraz pieczywa razowego. Zupełnie w tle natomiast pobrzmiewa delikatna nutka melasy i cukru kandyzowanego. Kurde bele, zajebiście to pachnie. Nawet ten subtelny sznyt alkoholowy zdaje się tutaj dobrze pasować. Wszystko świetnie ze sobą współpracuje. Piwo sprawia wrażenie szalenie przemyślanego i genialnie wyważonego. No super po prostu! :D
Ponad czteroletni Okocim Porter jest piwem niebywale wielowymiarowym (głównie w aromacie), grzecznym, bardzo pełnym w smaku, poniekąd treściwym i słodkim, ale mi to pasuje. On zawsze taki przecież był. Ułożenie jest dobre, ale chyba jeszcze nie zupełne (mam na myśli zapach). Suszone owoce – które tak bardzo lubię – robią tutaj niezłą robotę. Piwo sprawia bardzo przyjemne odczucie w ustach – jest niebywale gładkie i aksamitne, co też się bardzo ceni. W porównaniu do świeżego egzemplarza jest wyraźnie lepiej i nie chodzi mi tu bynajmniej o to konkretne piwo degustowane na blogu, które przypomnę – wypadło dosyć przeciętnie. Słowem podsumowania – czas mu służy!

OCENA: 9/10

Jeśli ten tekst Ci się spodobał i nie chcesz, by w przyszłości ominęły Cię kolejne, ciekawe artykuły na temat wyleżakowanych piw – już teraz zapisz się do newslettera, dołącz mnie do swoich kręgów Google+ lub polub mój profil na fejsie ;>

Komentarze

NAJCHĘTNIEJ CZYTANE

10,5 DZIESIĘĆ I PÓŁ

ALK.4,7%. Góra dwa tygodnie temu, bez żadnego szumu medialnego w sklepach pojawiło się piwo Dziesięć i Pół . Kultowa marka z lat 90-tych została reaktywowana!!! Każdy obywatel naszego kraju w wieku 30+ z pewnością pamięta to piwo – ogromne kampanie reklamowe w radiu, tv i prasie, plakaty, billboardy, gadżety z logo 10,5. To piwo było po prostu wszędzie, to było coś, to była moda, styl życia... Pojawiło się dokładnie w 1995 roku i z miejsca stało się głównym konkurentem dla mega popularnego wówczas EB. Jednak z upływem lat marka powoli zaczęła upadać, aż w końcu zupełnie zniknęła z rynku, podobnie zresztą jak EB. Dziś Kompania Piwowarska postanowiła zrobić reedycję marki, wypuszczając na razie bardzo limitowaną ilość piwa. Jest to swego rodzaju test konsumencki, KP liczy na ‘powrót do przeszłości’ wśród konsumentów, sentymentalną podróż do czasów młodości pewnej grupy klientów. A jeśli piwo „się przyjmie” zagości w sklepach na stałe. Niecny plan.  Ja z racji swojego wiek

COOLER LEMON BEER

ALK.4%. Radlerowa bitwa, która rozpętała się na dobre na początku lata, powoli słabnie na swojej sile. Ja tym czasem wprowadzam do gry kolejnego zawodnika. Nie jest to co prawda radler, lecz zwykłe piwo smakowe/aromatyzowane. Piwo Cooler było kiedyś dobrze znane i nawet cenione, gdyż w owym czasie po prostu nie było innych tego typu krajowych piw. Dzisiaj można dostać oczopląsu niemal w każdym sklepie, patrząc na asortyment tego typu napitków. Dobra, dosyć gadania... Po nalaniu ujrzałem złocisty trunek, w pełni klarowny, a także tysiące bąbelków, normalnie burza w szklance! Solidne wysycenie daje nam gwarancję (niczym Poxipol ;>) dużego orzeźwienia. Piwo pokrywa symboliczna, biała piana o drobnej strukturze. Nie dość, że nie ma jej zbyt wiele, to jeszcze szybko się redukuje do milimetrowego kożuszka. No, ale w końcu to nie weissbier. W zapachu batutę dzierży chemiczna cytrynka, która dyryguje namiastką słodu oraz substancjami słodzącymi (aspartam i acesulfam K). Piw

Niby "małpka", a jednak w środku piwo 18% vol.!!!

  Ostatnio będąc w Dino wyczaiłem przedziwne piwo. Początkowo nawet nie byłem pewny, czy jest to piwo. Stało jednak na półce obok innych piw, więc moja ciekawość zwyciężyła. Mamy tu napitek o woltażu, aż 18%! Nie czyni go to rzecz jasna najmocniejszym polskim piwem, ale szacun i tak się należy. Zwłaszcza, że możemy to kupić w dyskoncie. Swoją drogą bardzo jestem ciekawy jakim sposobem udało się otrzymać taki woltaż. Banderoli nie ma, więc opcja z dolewaniem spirytusu odpada. Wymrażanie natomiast to cholernie drogi interes, więc cena byłaby zapewne dużo większa. Poza tym, jeśli już coś wymrażać, to z pewnością jakieś mocne już piwa i obowiązkowo trzeba się tym chwalić na lewo i prawo. Ta opcja też na bank odpada. Bardzo ciekawą rzeczą jest też dziwnie znajome opakowanie, które zna chyba każdy domorosły obywatel tego kraju :D Niby „małpka”, a w środku zonk…, to znaczy piwo. Najbardziej jednak absurdalną rzeczą jest wg mnie idiotyczna nazwa. W sumie to nawet nie wiadomo jak to wymawiać.

OKO W OKO - Perła Chmielowa vs Perła Export

  Było już porównanie Perły Chmielowej Pils w brązowej i zielonej butelce ( tutaj ), no więc w końcu przyszedł czas rozstrzygnąć, która Perełka jest lepsza – Chmielowa, czy Export. Obydwie z pewnością mają swoich zwolenników, jak i przeciwników. Ja raczej opowiadam się za tymi pierwszymi, choć z pewną rezerwą. A tak osobiście i prywatnie, to wolę Chmielową, ale w brązowej flaszce. Co ciekawe, Perła Export pojawiła się na blogu, jako jedna z pierwszych recenzji, a było to równo dziesięć lat temu… To, że są to te same piwa już na wstępie trzeba wykluczyć, bowiem woltaż aż nadto się różni. Producent w obydwu przypadkach nie podaje składu, więc nie wiemy tak naprawdę, jakie różnice są na papierze, ale za chwilę przekonam się, jakie będą w ocenie organoleptycznej. Perła Chmielowa Pils Ładne piwko, złociste, klarowne. Piana średnio obfita, dość rzadka i szybko się dziurawi. Kilka minut i już jej nie było. Lacingu brak. W smaku znajome nuty trawiastego chmielu, ziół oraz jasnego s

OKO W OKO - Perła Chmielowa (brązowa butelka) vs Perła Chmielowa (zielona butelka)

Zgodnie z zapowiedziami teksty ukazujące się na blogu, gdzie porównuję ze sobą dwa piwa noszą od teraz nazwę „Oko w Oko” i stanowią niejako odrębny dział. Oczywiście wciąż są to recenzje, ale w moim odczuciu chyba nieco bardziej interesujące niż tradycyjne posty. Piwa tu opisywane są w jakimś stopniu do siebie podobne, może nawet niekiedy identyczne (przynajmniej w teorii). W każdym razie zawsze coś ich ze sobą łączy, ale też jednocześnie niekiedy dzieli. Moim zadaniem jest wskazać różnice i podobieństwa oraz rozstrzygnąć, które z nich jest lepsze i dlaczego. Jak widzicie dziś zajmę się piwem Perła Chmielowa Pils, bo tak brzmi pełna nazwa najbardziej popularnego „piwa regionalnego” z Lubelszczyzny. Nie zamierzam tutaj wchodzić w dysputy, czy Perła Browary Lubelskie to browar regionalny, czy już koncernowy. Faktem jest, że to moloch, a jego piwa można bez problemu kupić w całej Polsce. Kto nie był nigdy na Lubelszczyźnie zapewne nie wie, że w tamtych stronach słynna Perełka wyst

Nowe Tyskie Pilzner

Nie tak dawno temu w największej sieci handlowej w Polsce pojawiło się nowe piwo Tyskie Pilzner. Ekskluzywna złota puszka z pewnością ma sugerować obcowanie z produktem premium . Na opakowaniu znajdziemy szumne zapowiedzi wyraźnej goryczki, obfitej piany i klarownej złocistej barwy. To w sumie standardowe „Opowieści z Narni”, które znajdziemy niemal na każdym koncernowym (i nie tylko) piwie. Przy warzeniu użyto jednak tradycyjną metodę dekokcji, którą koncerny raczej już dawno zapomniały. Tutaj nie powiem, ale Tyskie mi zaimponowało. Trzeba jednak wspomnieć, że ledwie kilka lat temu, przez krótki okres czasu istniało piwo Tyskie Pilzne, które było bardzo słabe. Piłem go, choć recenzji na blogu próżno szukać. Może więc teraz uda się uratować honor Kompanii Piwowarskiej? Piwo faktycznie jest złociste i nie to, że jakieś blade, niczym siuśki maratończyka po czterdziestym kilometrze. Piany jest ogrom, ale zbyt drobna to ona nie jest. Poza tym, jak to w koncerniakach bywa – szybko opada

Imperator. Niech moc będzie z tobą!

Jest takie piwo jak Imperator Bałtycki od Pinty. Jest także Imperator z Browaru Jabłonowo, ale jedno z drugim nie ma nic wspólnego prócz częściowej nazwy. Nawet woltaż raczej nie jest wspólny, bo w piwie z Jabłonowa jest on dużo wyższy. Ale po kolei. Było sobie kiedyś takie piwo jak Imperator – strong lager, czyli typowy mózgotrzep. Taki artykuł pierwszej potrzeby każdego żula, można rzec. Współczynnik „spejsona” był tutaj nad wyraz korzystny. Nie mniej jednak, piwo pewnego roku zniknęło z rynku, bo jak pewnie wiecie, od kilkunastu lat piwa mocne sprzedają się w Polsce coraz gorzej. Browar Jabłonowo jak widać poszedł mocno pod prąd i jakiś czas temu wskrzesił Imperatora. Tyle, że teraz jest jeszcze mocniejszy. Zamiast 10% ma, aż 12% alko! Nie w kij dmuchał. Nawet Karpackie Super Mocne mu nie podskoczy. Takiego woltażu może pozazdrościć niejeden RIS, czy Barley Wine . Toż to prawdziwy potwór, nawet wśród mocnych piw. Lęk jednak mi nie straszny, ja żadnego piwa się nie boję. Szklanki

PO GODZINACH - India Pale Lager

  Podczas, gdy wszyscy recenzują bezalkoholowego portera bałtyckiego od Ambera, czy urodzinowe Herbal Barley Wine, ja na pełnym luzie odgrzewam sobie „starego kotleta”, jakim jest Po Godzinach – India Pale Lager. Tak, to nie jest żadna nowość, a jedynie reaktywacja piwa, które na rynek wskoczyło… 9 lat temu. Mam na blogu opisane bodajże wszystkie piwa z serii Po Godzinach, prócz właśnie tego. Dlatego jego reaktywacja ucieszyła mnie dosyć znacząco. Ale co to właściwie jest India Pale Lager ? Otóż to piwo dolnej fermentacji, ale chmielone jak ipka , czyli nową falą. W przypadku Ambera jest tutaj chmiel Chinook, Citra, Cascade oraz polska Marynka i Sybilla. Nie brzmi to jakoś odkrywczo, ale chętnie spróbuje, bo Browar Amber to ja bardzo szanuję. Złocisto-żółte piwo pieni się dosyć obficie. Piana posiada mieszanej wielkości pęcherzyki, ale jest puszysta i trwała. Sowicie oblepia ścianki. W smaku czuć lekkość tego napitku, a także sporą świeżość. Chmiele poszły głównie w cytrusy, jak