Vox
Populi, vox Dei, jak mówi słynne powiedzenie. Albo jak
kto woli „nasz klient, nasz Pan” (Panem w tym przypadku są moi czytelnicy rzecz
jasna). Chyba każdy już wie o co mi chodzi. Zgodnie z Waszymi głosami na FB,
najbardziej chcieliście zobaczyć na blogu nowinkę od Kingpina. Sympatyczna
świnka wygrała co prawda symbolicznie, bo jednym głosem, no ale wygrała i to
się liczy.
Imperial Geezer to któreś tam już z kolei wcielenie
kultowego Geezera. W skrócie można powiedzieć, że jest to RIS lub jak głosi
ekipa Kingpina – Imperial Espresso Stout.
Jest to piwo dosyć skomplikowane muszę rzec. Nie będę Wam tu wypisywał pełnego
składu, bo zajęłoby to pół niniejszego posta, więc ograniczę się do rzeczy
najważniejszych. Do piwa dodano brazylijskiego espresso, które uprzednio
leżakowało sobie w beczce po Tennessee
Whiskey. Prócz kawusi dorzucono jeszcze laktozy, wanilii burbońskiej i
cukru kandyzowanego. Całość natomiast „przeżerała się” z płatkami dębowymi whisky. No! Ot i cała historyja ;)
W internetach chwalo to piwo niemiłosiernie. Same
komplementy prawią ci nasi birgicy i
inni blogierzy. Chyba zatem musi być
dobre. Chyba zatem kończę pierdzielić te farmazony.
Że piwo jest czarne jak smoła to pewnie już wiecie.
Że beżowa pianka wygląda smakowicie, jest drobna, zbita, solidna i trwała też
już wiecie. Że sowicie oblepia ścianki jeszcze przed chwilą nie wiedzieliście,
no ale teraz już wszystko jest jasne.
Nie pozostaje mi zatem nic innego jak wziąć specjał
do dzioba. Kurde jakie fajne to jest. Jakie gładkie, jakie aksamitne, jakie
puszyste! Cholernie wyraziste, niebywale złożone, do bólu charakterne.
Normalnie kawa z piwem! Kawa z RISem znaczy się. Czuć, że to ciężki kaliber –
ciała jest pod dostatkiem. Dominuje świeżo zaparzone espresso do spółki z
gorzką czekoladą (najwyższego sortu) i wyraźnie palonymi słodami. Faktycznie
paloności tutaj nie brakuje. Chwilami przechodzi ona nawet w delikatną
popiołowość. Drugi plan należy natomiast do przyjemnej wanilii, muśniętej pewną
dozą laktozy, pralinek i gorzkiego kakao. W tle czai się nieśmiała nutka
dębiny, akcentów whisky, orzechów, suszonych
owoców oraz pumpernikielu. Finisz jest długi, esencjonalny, wybitnie kawowy,
ale też trochę alkoholowy niestety. Etanol może nie gryzie w japę jakoś
szalenie, ale bez ogródek trzeba stwierdzić, że sprawia nieco piekące wrażenie,
a to nie jest zbyt fajne. Goryczka stoi na straży, by nie było zbyt słodko i
faktycznie nie jest. Kawowo-palona goryczka o umiarkowanej mocy sprawia
niezwykle sympatyczne wrażenie. Jest bardzo szlachetna, krótka, ale jakże
skuteczna. Wspaniale kontruje słodową podbudowę. Wysycenie wyraźnie niskie,
podbijające pijalność. Całość wypada diabelnie smacznie! Klasa sama w sobie :D
Piwko jest już totalnie ciepłe, więc to najlepszy
moment, by ocenić aromat. A jest co oceniać! Okropelnie przyjemnie to pachnie.
Niebywale wyraziście, intensywnie i strasznie wielowątkowo. Ach, czego tutaj
nie ma! Świeżo palona kawa, espresso, palone słody, drewno, whisky, wanilia, cukier kandyzowany, czekolada
na gorąco, kakao, razowe ciemne pieczywo, likier kawowy, suszone śliwki,
rodzynki. No, jest tego w pytę. Wszystko oczywiście w rasowym wydaniu. Nie
jakieś tam podróbki z bazarku. Nie jakieś pierdu pierdu na odwal się. Żadna
chińszczyzna, czy made in Taiwan. Wszystko
światowy top level :)
Alkohol w przeciwieństwie do smaku nie stanowi tutaj problemu. Jest szlachetny,
ułożony i wybitnie pasujący do całości.
Piwo jest niebagatelnie pełne w smaku, cholernie
gładkie i jedwabiste w odbiorze. Balans oraz sama goryczka sprawują się bez
zarzutu. Początkowa treściwość szybko ustępuje miejsca półwytrawnemu i
ciągnącemu się w nieskończoność finiszowi. Pijalność mimo srogich parametrów
jest całkiem w porządku. Wiadomo, że jest to specjał typowo degustacyjny,
jednak mimo to bez przerwy ma się ochotę na przechylanie pokala, co nie jest
rzeczą często spotykaną. W sumie jedynym mankamentem, jaki mogę tu wskazać jest
nieco piekący alkohol w smaku (w aromacie jest już gitara). Oczywiście da się z
tym żyć, ale niestety pewien żal pozostał.
Imperial Geezer to piwo na wskroś wyjątkowe i
nietuzinkowe, a przy tym cholernie smaczne z potencjałem na jeszcze
smaczniejsze. Dawno już nie spotkałem nigdzie takiej złożoności (i tak długiej
listy składników). Oczywiście dodatek espresso sprawdził się w stu procentach. Trunek
przesiąkł kawą wzdłuż i wszerz! Ale płatki dębowe też zrobiły tutaj robotę,
podobnie jak wanilia. Laktoza natomiast odegrała najmniejszą rolę w tym
spektaklu.
Piwo jest świetne i niepowtarzalne, to nie ulega
wątpliwości. Długo wahałem się, czy dać ósemkę, czy dziewiątkę. Najchętniej dałbym
pośrodku, ale połówek przecież nie mam :/ Ze względu jednak na wciąż drzemiący tutaj
potencjał zdecydowałem się zaokrąglić w górę.
OCENA: 9/10
CENA: ok 13ZŁ
ALK. 9,1%
TERMIN WAŻNOŚCI: 24.10.2018
BROWAR KINGPIN//BROWAR ZARZECZE
Komentarze
Prześlij komentarz