Mam w głowie wiele dziwnej treści pomysłów. Od tych
najbardziej ekstremalnych (wypić na hejnał Lubuskie Zielone i się nie zrzygać)
po nieco bardziej lajtowe (poszukać najtańszego w powiecie czteropaku Żubra i
podarować go najlepszemu koledze). Wśród tych bardziej lajtowych są też na
przykład pomysły na kolejne Wielkie Testy. Zarówno takie grupowe z kumplami,
jak i osobiste w pojedynkę. Problem w tym, że pod względem logistycznym i jedne
i drugie są trudne do zrealizowania. Każdy Wielki Test wymaga sporego
przygotowania, wymaga czasu i poświęcenia (na szczęście zazwyczaj obywa się bez
ofiar w ludziach). No mówiąc wprost trzeba się srogo napocić. Z drugiej strony
jednak czego się nie robi dla oglądalności prawda? Czy w moim przypadku dla
wyświetleń i liczby lajków? ;)
W związku z tym, że ostatnio na blogu zdeczka wieje
nudą, przygotowałem dla Was zgoła ambitniejszy wpis niż zwykła recenzja –
Wielki Test Manufaktury Piwnej z Biedronki!
Browar Jabłonowo swoją przygodę w ‘biedrze’ zaczynał
dość skromnie od bodajże trzech piw. No ale to, co dzieje się tam od jakiegoś
pół roku to istne wariactwo. Jak grzyby po deszczu pojawiają się co rusz nowe
piwa z serii Manufaktura Piwna, których rzecz jasna nigdzie indziej nie kupisz,
bo są produkowane na specjalne życzenie największej w Polsce sieci handlowej
(nawet Typical Janush już tego nie ogarnia). Co prawda brand ten istnieje już od wielu, wielu lat, ale piwa spod szyldu
Manufaktura Piwna z popularnej ‘stonki’ wyraźnie różnią się etykietą od tych
dostępnych w innych sklepach. Powiem więcej – w teorii mają to być zupełnie
inne piwa, ale dam sobie siusiora włożyć w imadło, że niektóre z nich się
dublują, a różnica polega jedynie na innej etykiecie…
Jakiś czas temu postanowiłem zebrać do kupy całą
Manufakturę Piwną z Biedronki i skonfrontować to razem w formie Wielkiego Testu
właśnie. To znaczy miałem przynajmniej taki plan, ale kurna jednego piwa nie
udało mi się upolować. Złaziłem chyba z dziesięć Biedronek (przy okazji
odwiedziłem ze dwie Żabki dla niepoznaki) i nic! Sen Apacza przepadł bez
wieści. Albo już nie warzą tej apki,
albo ja już oślepłem od tych piw ;p W każdym bądź razie do testu przystępuje
dziewięć trunków. To i tak przecież znaczna ilość. Od razu uspokoję wszelkich
nerwusów i sceptyków – nie wypiłem tego na raz! Piwa były konsumowane z kulturą
i rozsądkiem w długim czasie… A ten kac to nie mam pojęcia skąd się wziął ;p
CISZA
NOCNA
Po ciemnym lagerze zbyt wiele to ja się nie
spodziewałem i oczywiście piwny instynkt mnie nie zawiódł.
Wizualnie piwo prezentuje się nawet nieźle (ciemno
brunatna klarowna barwa, drobna, puszysta piana o beżowym odcieniu), ale w
smaku to wieje mi tu nudą jak cholera. Piwo jest płytkie w odbiorze, może nie
wodniste, ale pełnia naprawdę stoi tutaj na dość niskim poziomie. W głównej
mierze Cisza Nocna oferuje opiekane słody zmieszane z przypieczoną skórką
chleba i kawą zbożową niskiego sortu. W oddali majaczy niewielka szczypta
gorzkiej czekolady oraz ziołowa chmielowość, która płynnie kończy się w miarę
wyraźnie zarysowaną goryczką o przeciętnej mocy. Ale ta goryczka jest jakaś
dziwna. Po primo trochę zalega, a po secundo sprawia takie dziwne chemiczne
wrażenie. Jakby jakieś pastylki ziołowe na gardło, czy cuś w ten deseń. No
naprawdę finisz jest nie za specjalny. Wysycenie średnie, pasujące do całości.
W zapachu niby jest nieco lepiej, ale chyba tylko
dlatego, że nie czuję tego lekarstwa na chore gardełko ;) Ogólnie rzecz ujmując
aromat jest nikły i wątły. Trzeba mocno ścisnąć poślady i włożyć nos do szkła,
by poczuć jak naprawdę to pachnie. Mimo tych zabiegów zadowoleni do końca i tak
nie będziemy. Przypieczona skórka chleba, opiekane zboża, tosty, szczypta
karmelu i najtańszej czekolady. Tragedii niby nie ma, ale wszystko to jakieś
takie mało wyraziste jest, wręcz stonowane.
Piwu wyraźnie brakuje harmonii, ładu, porządku i
przede wszystkim zdecydowania. Jest zrobione na odwal się i widać to pod każdym
względem. Wypić się da, ale raczej nie polecam. Taką gotówkę z pewnością można
lepiej zainwestować ;>
OCENA:
4/10
CENA:
2.99ZŁ
ALK.
6,3%
TERMIN
WAŻNOŚCI: 27.02.2018
BANANOWE
LOVE
Bananowy Witbier
brzmi dosyć zachęcająco, ale też poniekąd dziwnie. Obawy budzi tu również
skład, w którym znajdziemy np. cukier (WTF?), aromat naturalny (jakże by
inaczej?), czy rumianek. Ten ostatni oczywiście czasem jest spotykany w
oryginalnych belgijskich ‘witkach’, ale polskiego reprezentanta z tym dodatkiem
jakoś nie kojarzę.
Wygląd sobie tym razem podaruję, bo piwo wygląda
całkiem normalnie. No może jest troszkę ciemniejsze niż bym się spodziewał, ale
w sumie mam to gdzieś.
Pije się je całkiem nieźle. Całość sprawia świeże i
rześkie wrażenie. Dość wysokie nasycenie podbija dodatkowo ten efekt. Czuć
pszenicę podbitą delikatnym chlebkiem i fajną kwaskowatością. Bez wątpienia
jest to zasługa kwasku cytrynowego wymienionego w składzie. W smaku bananowe
wtręty są dosyć ubogie, ale z pewnością wyczuwalne. Na dalszym planie chowa się
skórka pomarańczy oraz subtelna ziołowość z kolendrą na czele. Rumianek
natomiast występuje na granicy mojej percepcji. Muszę jednak przyznać, że
całkiem zgrabnie się to prezentuje. Piwo wchodzi gładko, dobrze orzeźwia i nie
trąca zbytnio sztucznością.
Aromat jest silny i zdecydowany. Pachnie mi tu mocno
cytrusami, kojarzącymi się z owocowymi landrynkami. Tak, to dobre porównanie.
Jest słodko, landrynkowo, ale jednocześnie lekko kwaskowo. Druga analogia to
napój typu multiwitamina (Costa, czy inne Caprio). Słodka pszeniczna podbudowa
dobrze dogaduje się tutaj ze skórką pomarańczy i cytryny. Niuanse bananowe
grają dopiero drugie, czy w zasadzie trzecie skrzypce. Kolendra jest mało
widoczna, podobnie jak rumianek, choć całość trąca z lekka miłym dla nosa
ziołowym sznytem. Zapaszek na bogato, ale te landrynki są nieco zbyt nachalne
jak na mój gust.
Tak, czy siak piwo jest dobre. Akcenty bananowe nie
przesadzone, ale wyraźne. Szkoda trochę, że tego rumianku pożałowano, bo mogło
być jeszcze bardziej oryginalnie. Mimo to piwo godne spróbowania. Ciekawa
wariacja na temat Witbiera.
OCENA:
7/10
CENA:
3.99ZŁ
ALK:
4,3%
TERMIN
WAŻNOŚCI: 21.02.2018
PILSTOLET
Jedno z pierwszych piw z tej serii dostępnych w
‘biedrze’. Zarazem jedno z tych, dla których w celu potwierdzenia mojej „teorii
spiskowej”, jestem w stanie swoje klejnoty rodzinne włożyć w pewne narzędzie
ślusarskie… Manufakturowy Pils, czy nie do cholery???!!!
Gra słowna z nazwą jak najbardziej na propsie, a
samo piwo? Cóż… niezłe. Nie mamy tu pełnego składu, więc użyte chmiele możemy
sobie co jedynie z fusów po herbacie wywróżyć. Nie mniej jednak przyjemną
chmielową nutę czuć tutaj zarówno w smaku, jak i aromacie. Ja stawiałbym na
polskie lub ewentualnie starsze odmiany niemieckie, ale co ja się tam znam.
Piwo sprawia umiarkowanie rześkie wrażenie. Wyraźna
słodowa podbudowa dobrze koresponduje z trawiasto-chmielowym zacięciem. Co
dziwne owa słodowość idzie troszkę w stronę karmelu i skórki chleba. Z tła
natomiast dobiegają nieśmiałe odgłosy kwiatów oraz tytoniu. Ziołowo-ziemista
goryczka posiada normalne rozmiary. Jest w punkt wycentrowana. Obecna i
zauważalna, ale jednocześnie zbytnio nie absorbująca. Nie zalega i świetnie
kontruje słodową stronę. Niestety w posmaku wychodzi na wierzch enigmatyczna
owocowość, która w pilsie rzecz jasna nie powinna mieć miejsca (prawdopodobnie
zbyt wysoka temperatura fermentacji). Sensu
stricto jest to wada, ale na szczęście nie odbierająca frajdy z picia.
Zapach też nie najgorszy, ale potwierdzający
niespotykany jak na pilsa charakter. Jest tu dużo takiej opiekanej słodowości,
zahaczającej nawet o rejony karmelu i diacetylu. No i ta dziwna owocowa nuta.
Coś jakby różowe winogrono, śliwka, dojrzałe czerwone jabłko… takie klimaty.
Nie mówię, że to brzydki aromat. Jednak w tym stylu jest wysoce niepożądany. Dalej
mamy niuanse świeżej trawy, ziół oraz kwiatów.
Mimo pewnych stylowych mankamentów Pilstolet to
piwo, które mogę wypić ze smakiem, a nawet do niego wrócić. Przyjemna i dobrze
zarysowana goryczka to niewątpliwy atut, podobnie jak świetny balans i
wyrazisty zapach. Troszkę za dużo dali tu słodów karmelowych, to niewątpliwy
fakt. I pospieszyli się na fermentowni. Poza tym piwo bez zarzutu.
OCENA:
6/10
CENA:
2.99ZŁ
ALK.
5,6%
TERMIN
WAŻNOŚCI: 11.02.2018
MIODOWE
LOVE
Mhmmm… czyżby Piwo Na Miodzie Gryczanym, tyle że z
inną etykietą i miodem wielokwiatowym na pokładzie miast gryczanego? Who knows?
Nie jestem wielkim sympatykiem piw miodowych, no ale
jak Wielki Test, to wypić trzeba. Głównym zarzutem jaki stawiam tego typu
napitkom jest niezwykle często nadmierna moim zdaniem słodycz. W biedronkowej
wersji Manufaktury Piwnej niestety nie jest inaczej. Piwo jest dość smaczne, to
fakt, ale cholernie słodkie. Serio. Miód jest tutaj niebywale natarczywy. Nie
trąca sztucznością (wręcz przeciwnie), ale zdominował to piwo jak Grey
Anastazję Steele. Miód, przyjemny karmel, opiekana słodowość oraz słodkie biszkopty
i herbatniki. Takie właśnie jest Miodowe Love. Goryczka jest znikoma, a
wysycenie średnie w kierunku niskiego.
Do wyglądu większych zastrzeżeń mieć nie można.
Ciecz jest klarowna, miedziano-burgundowa, spowita ładną, choć niezbyt okazałą
czapą jasno beżowej piany. Bez wątpienia
jest to jedno z ciemniejszych piw miodowych jakie widziałem.
Zapaszek sprawia całkiem miłe wrażenie. Jest bardzo
silny i wyrazisty. Też jest tu strasznie słodko, wręcz ulepkowato, ale w końcu
to piwo miodowe Piotrek. Czego się spodziewałeś? Mango z grejpfrutem?! Nie znam
się na miodach, ale ten wielokwiatowy pachnie naprawdę ładnie, tak jakoś bardzo
naturalnie. Zapachu samego piwa natomiast to ja prawie nie czuję. Może jakieś
opiekane pieczywo, może jakaś prażona słodowość i karmel. Poza tym miód, miód i
jeszcze raz miód. A czy przypadkiem wspominałem już o miodzie? ;p
Cóż… myślę, że fani piw miodowych się tutaj odnajdą.
Fani #teamslodyczka również. Mi trunek podchodzi umiarkowanie fajnie. Jest w
miarę smaczny, ale z czasem robi się nad wyraz mulący i jednorodny. Więcej niż
jedno bym nie obalił.
OCENA:
6/10
CENA:
3.99ZŁ
ALK.
5,3%
TERMIN
WAŻNOŚCI: 13.02.2018
SZLAGER
Kolejna gra słowna w nazwie. Sponio. Mi osobiście
kojarzy się to ze słowem szwagier ;) Zresztą – nevermind.
Co my tu mamy? Ano mamy lagera. Zwykłego jasnego
lagera. Ot piwo jakich pełno w każdym sklepie spożywczym. Drożdże dolnej
fermentacji, jasne słody, jakieś tam chmiele… zapewne nawet polskie. Czy z tego
da się pocisnąć jakieś ciekawe piwo?
Nim rozeznam się w tym temacie dwa zdania o sferze
wizualnej. Szlager, czy tam szwagier to całkiem ładny gość. Idealnie klarowny,
złocisty (ale nie jakiś blady), okryty umiarkowanie obfitą pianką. Drobną,
zwartą i puszystą o kremowej barwie. Piana jest dosyć trwała i fajnie czepia
się szkła. Zastrzeżeń brak Wysoki Sądzie :)
Wiecie, trochę wkur… mnie, że w tych piwach nie mamy
podanego ekstraktu. Trochę ułatwiłoby to sprawę. Mlaskając wnioskuję, że to
jakaś dwunastka, może nawet bliżej trzynastki… ale mogę się mylić. W każdym
bądź razie jakieś ciało tutaj jest. Pełnia jest odpowiednia, a bajki o
wodnistości możemy z miejsca wrzucić do kosza. Piwo jest proste w swojej
konstrukcji, takie piwne można rzec. Chlebkowo-biszkoptowa słodowość nieźle
współgra z lekkim, acz wyczuwalnym chmielowym zacięciem. Goryczka jest znikoma,
w zasadzie na poziomie koncernowym. Całość jednak wydaje się mieć jakiś smak i
na pewno jest lepsza niż pierwszy z brzegu Tyskacz. Aromat w zasadzie
reprezentuje sobą to samo, więc oszczędzę Wam czasu, a sobie daremnego stukania
w klawiaturę. Edit: z biegiem czasu
pojawia się tutaj przyjemna kwiatowa nuta.
Wysycenie dość wyraźne, drobne i delikatnie
podszczypujące. Sumarycznie piwo jest lekkie, w miarę rześkie, dobrze pijalne. Szału
żadnego nie ma, ale za tą cenę można się szarpnąć.
OCENA:
6/10
CENA:
2.99ZŁ
ALK.
5,6%
TERMIN
WAŻNOŚCI: 14.02.2018
DON
WITO
No i mamy drugi biedronkowy Witbier. Tym razem w wersji klasycznej z pszenicą i owsem na
pokładzie. Oczywiście nie zapomniano także tutaj o rumianku, co mnie bardzo
cieszy.
Szczerze, to piłem to piwo już kilka razy, a jeśli
tak, to znaczy, że mi smakuje. Don Wito bowiem to naprawdę dobry ‘witek’ za
niewygórowane pieniądze. Jest świeży, rześki, dobrze wysycony z przyjemnym,
lekkim kwaskiem na finiszu. Prym wiedzie tutaj pszeniczna słodowość, wsparta
łagodną nutką drożdży, chlebka, kwaskowych cytrusów oraz kolendry. Tej
ostatniej akurat czuć najmniej, ale jeśli miałoby to być piwo przekolendrowane,
to już wolę taką wersję. Niestety akcentów rumianku nie udało mi się odnaleźć. Piję
się to niebywale szybko. Jeszcze szybciej pije się w sytuacji, gdy na przykład
kosimy trawnik w środku lata i pot się nam po dupie leje… Wtedy taki Don Wito
znika w pięć minut :)
Piwo jest strasznie mętne, pomarańczowo-złote.
Zwieńczone umiarkowanie wysoką pianą o drobnej, sztywnej i zwartej strukturze.
Pianka opada w średnim tempie, lekko brudząc przy tym szkło.
Aromat również może się podobać. Ze szkła pachnie
świeżością, skórką gorzkiej pomarańczy, pszenicą, słodem, chlebkiem i takimi
bliżej nie określonymi przyprawami o lekko pikantnym zabarwieniu. Z pewnością
wyłapuję tutaj kolendrę, ale tam jest coś jeszcze, co nie potrafię nazwać. Nie
chodzi tu chyba o rumianek, bo ten akurat potrafię rozpoznać. W każdym bądź
razie piwo pachnie ładnie, belgijsko, wyraziście i przyjemnie. Nie bez powodu
sięgam po nie już któryś raz.
Naprawdę dosyć niezły okaz tu rozkminiam. Oczywiście
piwo trochę odstaje od najbardziej reprezentatywnych przedstawicieli gatunku,
ale całość smakuje naprawdę dobrze. Piwo pije się z uśmiechem na ustach, a o to
przecież chodzi.
OCENA:
7/10
CENA:
3.99ZŁ
ALK.
4,9%
TERMIN
WAŻNOŚCI: 01.03.2018
CZAR
GORYCZY
W końcu jakaś nowa fala z tej Manufaktury… Szczerze
powiem, że po tym piwie spodziewałem się najwięcej. No bo czym jest jakieś
miodowe, czy jasny lager wobec nowofalowej IPY? Wobec ikony piwnej rewolucji?
Zapewne tym samym czym ‘maluch’ wobec BMW ;)
Pierwsze zdziwko zaliczyłem tuż po przelaniu
zawartości do szkła. Kurde bele jak to ślicznie wygląda! Piwo jest idealnie
klarowne, a barwa to połączenie miedzi i burgundu z rubinowymi refleksami
widocznymi pod światło. Do tego mamy całkiem fajną piankę – dość wysoką,
niesamowicie drobną, puszystą, w miarę trwałą, o kremowym odcieniu. Mógłbym
gapić się na to godzinami, ale ślinianki mi nie pozwoliły.
Czar Goryczy okazało się piwem nawet smacznym, może
nawet wielowątkowym, ale co najlepsze nie jest to żadna AIPA jak myślałem
wcześniej. Mam przed sobą English India
Pale Ale moi drodzy! Od groma tu
słodowości, opiekanej skórki chleba, tostów i tym podobnych klimatów. Jest też
sporo karmelu (żeby nie było), choć piwo słodkie nie jest wbrew pozorom. W
drugiej kolejności na scenę pchają się akcenty czerwonych owoców oraz niuanse chmielowe
z niewielką domieszką mokrej trawy oraz ziół. Nasycenie jest średnie, a całość
ma odpowiednią pełnię oraz umiarkowaną treściwość. Finisz okraszony został
niezbyt mocną, acz obecną goryczką, która jest krótka i szlachetna. Mogłoby być
trochę wincyj tych IBU, no ale
niestety ja tu nie rządzę. Balans wypada bardzo przeciętnie mając na uwadze, że
jest to IPA i to nawet angielska.
Zapaszek jest zasadzie powtórką z rozrywki. Opiekane
słody rządzą, dogadując się dobrze z melanoidynami, karmelem, czerwonymi
owocami i szczątkowym chmielem. Pachnie to bardzo ładnie i intensywnie. Brawo.
Piwo jest naprawdę w porządku. Pije się je z
nieskrywaną przyjemnością. Jest smaczne i dosyć złożone. Jestem pewien, że tak
miało być. Jest nawet opis „tradycyjnie chmielone” i jakieś historyczne
wzmianki o rejsach z Anglii do Indii. Angielska IPA jak nic :)
Cóż, zanim je spróbowałem spodziewałem się nowej
fali, a tu taka niespodzianka. Szkoda, że ta goryczka trochę rozczarowuję.
Spokojnie można by to podpiąć pod Irish
Red Ale lub Red IPA i pewnie nikt
nie miałby nic przeciwko.
OCENA:
7/10
CENA:
3.99ZŁ
ALK.
6%
TERMIN
WAŻNOŚCI: 06.01.2018
MALINOWE
LOVE
Kolejne piwo ze słowem „love” w nazwie. Które to
już? Chyba trzecie. Co ciekawe ma to być Witbier
do którego „nagle wpadła malina”. Taaaa… jasne. Zobaczmy skład: koncentrat
owocowy, bla bla bla, cukier, bla bla bla, aromat naturalny. Tadam! No i
wszystko jasne – żadna malina tam nie wpadła. Prędzej już mysza mogła wpaść…
Piwo jest mętne i takie jakieś błotniste. Trochę
jakby brunatne, brązowe, ale z wyraźną domieszką różu. Taka sytuacja.
Piję. Przełykam i mlaskam. Powiem tak – nie jestem
fanem piw smakowych, ale to mi nawet nieźle smakuje. Fakt, jest słodko. Nawet
bardzo słodko bym powiedział. W końcu sok malinowy, czy nawet ten koncentrat
jest przecież słodki. Jak dla mnie jest to niewątpliwy minus. Natomiast jeśli
ktoś lubi takie klimaty, to z pewnością piwo mu bardzo podejdzie. Dobra, do
rzeczy. Jest słodko, wyraźnie malinowo, choć gdzieś tam z tyłu czuć tą pszeniczną
słodowość. Czuć, że jest tu jakieś ciało oraz mętność. Skórka pomarańczy
majaczy gdzieś w odwodzie, no i w sumie to tyle. Bardzo jednowymiarowo to
smakuje, choć nie powiem, bo dosyć naturalnie. Kobitki będą zadowolone ;)
Czy z aromatu da się wyciągnąć coś więcej? No
niespecjalnie. Tu również malina rządzi i dzieli (jak widać nie patyczkowali
się z tym koncentratem). Zapach jest dosyć miły dla nosa, tyle że bardzo
zdominowany przez wiadomy owoc. W zasadzie nie czuję tutaj żadnej piwnej
podstawy, a tym bardziej belgijskiego ‘witka’. Spory plus natomiast za
naturalność.
Sumarycznie jest to nawet niezłe piwo owocowe/smakowe
(mimo, że słodyczy tu od cholery, a całość jest na wskroś malinowa). Prawda
jest jednak taka, że typowy beer geek
nie ma tu czego szukać. Płeć piękna natomiast w większości będzie wniebowzięta.
Moja Kasia powiedziała, że „czuć tutaj taką fajną malinkę. Piwo jest bardzo dobre,
lepsze niż Redd’s, który jest za bardzo gazowany i cały smak psuje potężna
ilość gazu”.
Ja niestety oceniam to wg swojego widzimisię.
Amatorzy takich klimatów niech dopiszą sobie ze dwa punkciki.
OCENA:
6/10
CENA:
3.99ZŁ
ALK.
4,3%
TERMIN
WAŻNOŚCI:25.02.2018
BLOND
L’ALE
Na sam koniec zostawiłem sobie Blond L’ale.
Osobiście wolę czarne lale, ale jeśli się nie ma co się lubi, to… wiadomo co ;p
Żeby było jasne - Belgian Blond Ale to nie jest dla mnie jakieś cudo. Wypić wypiję,
ale piać z zachwytu nie będę i to nawet pomimo szczytowej formy jakiegoś
reprezentanta.
Manufakturowy Blond kusi wyglądem jak może. Ze szkła
spogląda na mnie piękna miedziana barwa, klarowna do bólu. U góry pręży muskuły
ładna i zgrabna pianka o drobnej i puszystej konsystencji oraz barwie ecru. Ładne to strasznie, ale z
pewnością trochę za ciemne jak na ten styl.
W odbiorze piwo sprawia całkiem niezłe wrażenie.
Całość oczywiście oparta jest na miękkiej i gładkiej słodowości, podbitej z
lekka przez akordy cukru kandyzowanego oraz subtelnego miodu i karmelu. Wbrew pozorom
nie jest jednak nazbyt słodko (choć gorzko też nie jest). Balans dobrze się
tutaj sprawuje, a finisz zwieńczony jest niewielką, ale wystarczającą chmielową
goryczką o szlachetnym rodowodzie. W piwie fajnie zagrały też przyprawowe
fenole – nie jest ich zbyt dużo, ale ewidentnie mamy tutaj belgijski charakter.
W tle natomiast pobrzmiewa subtelna ziemistość, co także zahacza o kanony
stylu.
Piwo jest średnio treściwe, bardzo pełne w smaku.
Ilość bąbelków też została skrupulatnie dobrana. Wysycenie jak w mordę strzelił
– jest idealne :) Pije się to gładko i bez oporów.
W zapachu słodowość również rozdaje karty. Jest
słodko, karmelowo, miodowo z akcentami cukru brązowego. W tle pięknie grają
korzenne przyprawy, łagodne ślady chmielu oraz nuty stonowanej ziemistości,
podsycającej belgijski rodowód. Są też melanoidy w postaci przypieczonej skórki
chleba i opiekanego ziarna zbóż. Aromat jest ładny, lecz co najwyżej średnio
intensywny. Nie mniej jednak, podoba mi się.
Sumarycznie fajne i smaczne piwo z tej ‘blond lali’.
Do spazmów i orgazmów daleka droga, ale wypiłem ze smakiem.
OCENA:
7/10
CENA:
3.99ZŁ
ALK.
6,1%
TERMIN
WAŻNOŚCI: 08.01.2018
Czas na małe podsumowanie. Konkludując Manufaktura
Piwna z Biedronki wypada nawet nieźle. Tak naprawdę odradzałbym tylko jedno
piwo – Cisza Nocna. Całą resztę można spokojnie konsumować, choć ze swojej
strony szczególnie polecałbym Bananowe Love, Don Wito, Czar Goryczy i tego
Blonda.
Trzeba jednak jasno powiedzieć, że do prawdziwego craftu te piwa raczej nie mają startu,
ale jako odskocznia od koncernowych sikaczy nadają się idealnie. Jest w czym
wybierać, a żadne z nich nie przekracza czterech złociszy. Myślę, że każdy
znajdzie tutaj coś dla siebie. Wystarczy się tylko otworzyć i zamiast dwóch
Harnasi zakupić np. blond lale…. ;>
Jeśli ten tekst Ci się spodobał i nie
chcesz, by w przyszłości ominęły Cię kolejne, ciekawe Wielkie Testy – zapisz
się do newslettera, dołącz mnie do swoich kręgów Google+ lub polub mój profil
na fejsie ;>
Komentarze
Prześlij komentarz