Przejdź do głównej zawartości

Czym było historyczne piwo Jopejskie oraz jakie jest Jopejskie z Olimpu?


No i stało się! W końcu nadszedł ten dzień. To właśnie dzisiaj! Pękło tysiąc recenzji piw na blogu :D Jest to chyba najbardziej okrągła liczba jaką sobie mogę wyobrazić, bo do miliona na pewno się nie dożyje, a np. dziesięć tysiaków już takie okrągłe nie będzie…
Sześć lat zajęło mi zdegustowanie tysiąca piw i napisanie o nich solidnych, rzetelnych i treściwych recenzji. Nie mnie oceniać, czy to dużo, czy to mało. Zresztą nie o to nawet chodzi.
Już od dawna zastanawiałem się jakim wyjątkowym piwem uczcić to niebagatelne wydarzenie. Musiało to być piwo okrutnie niespotykane, wybitnie rzadkie, szczególnie oryginalne i w jakiś sposób przełomowe. Przestałem się głowić, gdy tylko w moje łapki wpadło Jopejskie z Olimpu. Nic lepszego nie mogło mi się trafić – pomyślałem. Wystarczyło poczekać kilka miesięcy i voilà! Na taki jubileusz jak znalazł :)

Miałem zajefajny kieliszek degustacyjny od Browaru Spółdzielczego, ale złamała się w nim nóżka. Stąd taka amatorszczyzna na zdjęciu ;)

Piwo Jopejskie (Jopenbier) to tak rozległy temat, że spokojnie można by o nim książkę napisać (co najmniej jedna już powstała). Jest trunkiem szczególnym pod każdym względem. Ponoć zaczęto je warzyć w Gdańsku już w XV wieku, a zniknęło z rynku tuż po pierwszej wojnie światowej. Jopejskie w Europie i nie tylko, najbardziej rozsławił nie kto inny, jak słynny Jan Heweliusz. Gdański astronom, matematyk, naukowiec i browarnik, który dwa browary odziedziczył po rodzicach, a w sumie miał ich aż dwanaście. Jopejskie to w zasadzie bardziej taki ekstrakt piwny niż samo piwo. Esencja piwa, koncentrat piwny, syrop piwny. Jego ekstrakt wahał się pomiędzy 30, a 55º Blg!!!  Choć najczęściej mieścił w granicach od czterdziestu do czterdziestu pięciu stopni Plato. Alkoholu jednak w stosunku do ekstraktu nie było tak bardzo dużo. Różne źródła podają różne wartości, ale przyjmuje się, że nie przekraczał on 12%, ale najczęściej było to około 8%. Jopenbier to zawiesisty, gęsty syrop, którego nie pito jednak bezpośrednio. Służył on bowiem jako lekarstwo, przyprawa do luksusowych sosów, zup i dań. Używano go także jako dodatek do innych piw. Innymi słowy Jopejskie było rozcieńczane jasnym piwem, by nadać temu piwu bardziej szczególne, wyraziste cechy.
Jeszcze większym zdziwkiem jest proces jego produkcji. To był dopiero kosmos! Brzeczkę gotowano bardzo długo – kilkanaście, bądź nawet kilkadziesiąt godzin, by odparować wodę i uzyskać pożądany ekstrakt. Następnie przelewano to do wielkich tac chłodniczych, a później do drewnianych beczek, które znajdowały się w piwnicach, podziemiach lub szopach. Tam następowała fermentacja spontaniczna mikroorganizmami z powietrza oraz ze ścian tychże pomieszczeń – oto sekret piwa jopejskiego. W skrócie można to porównać do belgijskiego Lambica . Zaszczepianie dzikimi drożdżami, a przy okazji także różnymi innymi mikrobami (z zarodnikami pleśni włącznie) trwało bardzo długo. Niekiedy piwo zlewano z kadzi fermentacyjnych dopiero po dwóch latach! Kumacie to? Na powierzchni piwa tworzyła się wówczas warstwa pleśni, która w głównej mierze odpowiadała właśnie za swoiste cechy piwa jopejskiego, które po części było też piwem typu Sour, gdyż ulegało naturalnemu zakwaszeniu różnymi szczepami bakterii kwasu mlekowego i octowego. Taka kurde sytuacja. 


To rzecz jasna już tylko historia. No, a jak zrobił to Browar Olimp? Pleśni ponoć nie było, ale była oczywiście fermentacja spontaniczna, która trwała aż półtora roku! Piwo miało niewyobrażalne 45º Blg ekstraktu początkowego, który po fermentacji zszedł do poziomu dwudziestu dwóch ballingów. Gotowego piwa wyszło jedynie 500 litrów, ale na bok odłożono kolejne 200, które przeznaczono do eksperymentów. Trunek rozlano do kegów oraz do zajebistych, ekstra odlotowych małych buteleczek o pojemności zaledwie…. 100 ml! Tak, to nie pomyłka. Piwo w stumililitrowych flaszeczkach. Ale jakże miłych dla oka – białe matowe szkło, czerwony lak, złote napisy, do tego tekturowa zawieszka z podobizną Heweliusza. Całość zapakowana została w ponumerowany ręcznie, stylowy kartonik, który dla mnie jest kwintesencją elegancji, stylu i wyborności. Takie małe arcydzieło sztuki można rzec. Podoba mi się niemiłosiernie. No i jeszcze ta cena. Ok 40-50zł za ten mały flakonik, czyni Jopejskim z Olimpu najdroższym polskim piwem ever w przeliczeniu na objętość. W sumie dobrze, że to tylko ‘setka’, bo na pół litra na pewno bym się nie szarpnął. Wszystkie powyższe czynniki sprawiają, że Jopejskie idealnie nadaje się na tysięczne piwo na blogu. Let’s go!

Mimo, że jest to piwo zacierane z jasnych słodów, to jego kolor bez wątpienia przypomina czarną barwę. Jest to oczywiście wynik bardzo długiego gotowania brzeczki, w której różne związki uległy karmelizacji. Piany brak, to zrozumiałe.
Już podczas otwarcia tej jakże nietuzinkowej buteleczki rozszedł się cudowny i bardzo intensywny aromat, który najłatwiej chyba porównać do mega wypasionego RISa. Jopejskie bowiem pachnie wybitnie słodko, bardzo deserowo, czekoladowo. Ale prym wiodą tutaj moim zdaniem przepięknie wyeksponowane suszone owoce – śliwki węgierki, rodzynki, figi i daktyle. Ta nuta zdaje się dominować nad mleczną czekoladą, karmelem i opiekanym słodem. Po chwili dochodzą do mnie bardzo przyjemne akcenty winne typu Porto oraz Sherry. Głęboko z tła natomiast można wyłuskać nieśmiałe tony brownie, sosu sojowego, kakao, przypieczonej skórki chleba i bardzo subtelnego alkoholu. Jest on idealnie ułożony i cholernie szlachetny. Nadaje całości swego rodzaju pikanterii i splendoru. Genialnie to pachnie, bardzo bogato, wielowątkowo. Piękna sprawa :)
Teraz pijemy. W rzeczy samej jest to najbardziej gęste piwo, jakie było mi dane próbować. Po prostu osadza się na ściankach szkła! Konsystencja likieru to przy tym pikuś. Nawet niektóre syropy na chore gardełko są rzadszej konsystencji! Można to na przykład porównać do oleju jadalnego, choć i półsyntetyk z tedeika chyba nie jest bardziej gęsty. Jopejskie to faktycznie esencja piwna, która klei się do wnętrza jamy ustnej i podniebienia, dając niemożebnie długi aftertaste. Piwo jest okropelnie pełne w smaku, okrutnie treściwe, słodkie, ale przy tym niesamowicie gładkie, aksamitne, śliskie. Od groma tu suszonych owoców, znanych już z zapachu. Dalej mamy akcenty opiekane w formie ciemnego spodu od ciasta, tostów oraz prażonego słodu. Czystej paloności to tu w zasadzie nie ma. Drugi plan to słodkie pralinki belgijskie, czekolada deserowa, rozpuszczalne kakao oraz nuty Porto i Sherry, dające lekki powiew kwasowości. Daleko w głębi natomiast objawia się pewnego rodzaju przyprawowość. Coś jakby maggi, sos sojowy – tego typu klimaty. O dziwo, bardzo tutaj pasują takie akcenty. Alko delikatnie daje o sobie znać, subtelnie rozgrzewając przełyk i wszystko co znajduje się poniżej. Jest przy tym mega szlachetny, ułożony i totalnie nieinwazyjny. Mniam, mniam! Świetny to napitek muszę przyznać, idealnie skomponowany, skrojony na miarę. WOW!


Jest słodko i wybitnie deserowo, ale nie można powiedzieć, by Jopejskie było zaklejające, czy mdłe. Delikatne kwaskowo-winne nuty stoją bowiem tutaj na straży, dzięki czemu wszystko świetnie do siebie pasuje. Mimo niewyobrażalnie wysokiego ekstraktu piwo pije się naprawdę dobrze. Nie jest to oczywiście pijalność Witbiera, ale ten smak jest tak niesamowity, tak interesujący, że bez wątpienia obaliłbym drugie 100 ml. W życiu nie piłem tak gęstego, treściwego, a zarazem gładkiego napoju alkoholowego. To są naprawdę niezapomniane wrażenia! Browarze Olimp dziękujemy Ci, że po stu latach z takim powodzeniem wskrzesiłeś ten zapomniany styl piwa.
Najbliżej temu napitkowi do jakiegoś ekstremalnego RISa, który spędził kilka lat w piwnicy. Ułożył się, zestarzał i utlenił w ten najlepszy możliwy sposób. Właśnie do tego mogę porównać Jopejskie z Olimpu. Arcydzieło, majstersztyk, ambrozja, eliksir! Piwo wybitne, historyczne, niepowtarzalne, niespotykanie drogie, ślicznie zapakowane, ekstremalnie gęste, kompletne, mega złożone, a przy tym dobrze pijalne. Nie mam pytań Wysoki Sądzie ;p
OCENA: 10/10
CENA: ok. 40-50ZŁ
ALK. 8,5%
TERMIN WAŻNOŚCI: 12.2020
BROWAR OLIMP//BYTÓW BROWAR KASZUBSKI

Komentarze

NAJCHĘTNIEJ CZYTANE

Imperator. Niech moc będzie z tobą!

Jest takie piwo jak Imperator Bałtycki od Pinty. Jest także Imperator z Browaru Jabłonowo, ale jedno z drugim nie ma nic wspólnego prócz częściowej nazwy. Nawet woltaż raczej nie jest wspólny, bo w piwie z Jabłonowa jest on dużo wyższy. Ale po kolei. Było sobie kiedyś takie piwo jak Imperator – strong lager, czyli typowy mózgotrzep. Taki artykuł pierwszej potrzeby każdego żula, można rzec. Współczynnik „spejsona” był tutaj nad wyraz korzystny. Nie mniej jednak, piwo pewnego roku zniknęło z rynku, bo jak pewnie wiecie, od kilkunastu lat piwa mocne sprzedają się w Polsce coraz gorzej. Browar Jabłonowo jak widać poszedł mocno pod prąd i jakiś czas temu wskrzesił Imperatora. Tyle, że teraz jest jeszcze mocniejszy. Zamiast 10% ma, aż 12% alko! Nie w kij dmuchał. Nawet Karpackie Super Mocne mu nie podskoczy. Takiego woltażu może pozazdrościć niejeden RIS, czy Barley Wine . Toż to prawdziwy potwór, nawet wśród mocnych piw. Lęk jednak mi nie straszny, ja żadnego piwa się nie boję. Szklanki

COOLER LEMON BEER

ALK.4%. Radlerowa bitwa, która rozpętała się na dobre na początku lata, powoli słabnie na swojej sile. Ja tym czasem wprowadzam do gry kolejnego zawodnika. Nie jest to co prawda radler, lecz zwykłe piwo smakowe/aromatyzowane. Piwo Cooler było kiedyś dobrze znane i nawet cenione, gdyż w owym czasie po prostu nie było innych tego typu krajowych piw. Dzisiaj można dostać oczopląsu niemal w każdym sklepie, patrząc na asortyment tego typu napitków. Dobra, dosyć gadania... Po nalaniu ujrzałem złocisty trunek, w pełni klarowny, a także tysiące bąbelków, normalnie burza w szklance! Solidne wysycenie daje nam gwarancję (niczym Poxipol ;>) dużego orzeźwienia. Piwo pokrywa symboliczna, biała piana o drobnej strukturze. Nie dość, że nie ma jej zbyt wiele, to jeszcze szybko się redukuje do milimetrowego kożuszka. No, ale w końcu to nie weissbier. W zapachu batutę dzierży chemiczna cytrynka, która dyryguje namiastką słodu oraz substancjami słodzącymi (aspartam i acesulfam K). Piw

10,5 DZIESIĘĆ I PÓŁ

ALK.4,7%. Góra dwa tygodnie temu, bez żadnego szumu medialnego w sklepach pojawiło się piwo Dziesięć i Pół . Kultowa marka z lat 90-tych została reaktywowana!!! Każdy obywatel naszego kraju w wieku 30+ z pewnością pamięta to piwo – ogromne kampanie reklamowe w radiu, tv i prasie, plakaty, billboardy, gadżety z logo 10,5. To piwo było po prostu wszędzie, to było coś, to była moda, styl życia... Pojawiło się dokładnie w 1995 roku i z miejsca stało się głównym konkurentem dla mega popularnego wówczas EB. Jednak z upływem lat marka powoli zaczęła upadać, aż w końcu zupełnie zniknęła z rynku, podobnie zresztą jak EB. Dziś Kompania Piwowarska postanowiła zrobić reedycję marki, wypuszczając na razie bardzo limitowaną ilość piwa. Jest to swego rodzaju test konsumencki, KP liczy na ‘powrót do przeszłości’ wśród konsumentów, sentymentalną podróż do czasów młodości pewnej grupy klientów. A jeśli piwo „się przyjmie” zagości w sklepach na stałe. Niecny plan.  Ja z racji swojego wiek

Niby "małpka", a jednak w środku piwo 18% vol.!!!

  Ostatnio będąc w Dino wyczaiłem przedziwne piwo. Początkowo nawet nie byłem pewny, czy jest to piwo. Stało jednak na półce obok innych piw, więc moja ciekawość zwyciężyła. Mamy tu napitek o woltażu, aż 18%! Nie czyni go to rzecz jasna najmocniejszym polskim piwem, ale szacun i tak się należy. Zwłaszcza, że możemy to kupić w dyskoncie. Swoją drogą bardzo jestem ciekawy jakim sposobem udało się otrzymać taki woltaż. Banderoli nie ma, więc opcja z dolewaniem spirytusu odpada. Wymrażanie natomiast to cholernie drogi interes, więc cena byłaby zapewne dużo większa. Poza tym, jeśli już coś wymrażać, to z pewnością jakieś mocne już piwa i obowiązkowo trzeba się tym chwalić na lewo i prawo. Ta opcja też na bank odpada. Bardzo ciekawą rzeczą jest też dziwnie znajome opakowanie, które zna chyba każdy domorosły obywatel tego kraju :D Niby „małpka”, a w środku zonk…, to znaczy piwo. Najbardziej jednak absurdalną rzeczą jest wg mnie idiotyczna nazwa. W sumie to nawet nie wiadomo jak to wymawiać.

OKO W OKO - Perła Chmielowa (brązowa butelka) vs Perła Chmielowa (zielona butelka)

Zgodnie z zapowiedziami teksty ukazujące się na blogu, gdzie porównuję ze sobą dwa piwa noszą od teraz nazwę „Oko w Oko” i stanowią niejako odrębny dział. Oczywiście wciąż są to recenzje, ale w moim odczuciu chyba nieco bardziej interesujące niż tradycyjne posty. Piwa tu opisywane są w jakimś stopniu do siebie podobne, może nawet niekiedy identyczne (przynajmniej w teorii). W każdym razie zawsze coś ich ze sobą łączy, ale też jednocześnie niekiedy dzieli. Moim zadaniem jest wskazać różnice i podobieństwa oraz rozstrzygnąć, które z nich jest lepsze i dlaczego. Jak widzicie dziś zajmę się piwem Perła Chmielowa Pils, bo tak brzmi pełna nazwa najbardziej popularnego „piwa regionalnego” z Lubelszczyzny. Nie zamierzam tutaj wchodzić w dysputy, czy Perła Browary Lubelskie to browar regionalny, czy już koncernowy. Faktem jest, że to moloch, a jego piwa można bez problemu kupić w całej Polsce. Kto nie był nigdy na Lubelszczyźnie zapewne nie wie, że w tamtych stronach słynna Perełka wyst

OKO W OKO - Łomża Jasne vs Łomża Pils

  W swojej blogerskiej karierze piłem już nie jedną Łomżę. W zasadzie to chyba wszystkie jakie były przez ten czas na rynku. Wiadomo, że jedne piwa znikają, a w ich miejsce pojawiają się inne i mam tu na myśli tylko w obrębie jednej marki. Tak więc tych Łomż/Łomżów trochę już na blogu było. Ostatnio wpadłem jednak na pomysł, aby porównać dwa chyba najbardziej popularne piwa z tej marki – Łomża Jasne i Łomża Pils . To pierwsze jest mi bardzo dobrze znane i lubiane. Można rzec, iż ostatnio regularnie zasila ono moje gardło. Jest piwem szeroko dostępnym, względnie niedrogim, dosyć smacznym i po prostu pijalnym. Łomża Pils natomiast pojawiła się na rynku jakieś dwa lata temu, a na blogu dostała taką samą notę, jak jej starsza siostra. Jednakże piłem to piwo łącznie może trzy razy. Złych wspomnień nie mam, więc uważam je za godnego rywala dzisiejszego „pojedynku”. Łomża Jasne Piwo ubrane jest w jasno złoty odcień o idealnej klarowności. Piana jest całkiem słusznych rozmiarów, śre

Miłosław IPA od Fortuny

  Idziemy za ciosem, dlatego dzisiaj druga marcowa nowość od Fortuny – Miłosław IPA. Piwo to jest alkoholową wersją piwa Miłosław Bezalkoholowe IPA , które to jest jednym z lepszych ‘bezalkusów’. Prawie zawsze najpierw powstaje wersja alkoholowa, a dopiero później bezalkoholowa (ewentualnie), ale tu mamy odwrotną sytuację. Dziwne to. W sumie nie wiem, dlaczego ta nowinka zowie się IPA? Przecież mamy tu zaledwie 4,6% alko oraz tylko 11,5º Blg! To nawet na Session IPA są niskie parametry. Trochę ich poniosło w tym Miłosławiu. Jako ciekawostka dodam jeszcze, że w składzie tego piwa znajduje się pszenica niesłodowana, słód żytni oraz zielona herbata Sencha Earl Grey. Użyte chmiele to Citra, Amarillo, Chinook, Lubelski i Cascade.  Piwo jest lekko zmętnione, złocistej barwy. Góruje nad nim ogrom białej piany, która jest dość drobna, bardzo puszysta i trwała. Opadając zostawia wyraźne zacieki na szkle. Piję. Od razu dolatuje do mnie spora dawka Sencha Earl Grey, dzięki czemu moje skoj

Mentor III Bourbon Oak & Cedar Wood Chips

  Piwo Mentor w bardzo charakterystycznym opakowaniu, to jedna z legend polskiego piwnego rzemiosła. Swego czasu, ten imperialny porter bałtycki był obiektem pożądania niejednego beergeeka . Kilka lat później pojawił się Mentor II, a pod koniec tej zimy Browar ReCraft uraczył nas Mentorem III. „Trójeczka” ukazała się, aż w trzech wersjach – podstawce i dwóch wersjach z dodatkami. Podstawki nie udało mi się zakupić, ale mam dwie pozostałe nowości ze Świętochłowic.   Na pierwszy ogień idzie wersja leżakowana z płatkami dębowymi z beczek po Bourbonie oraz z płatkami drewna cedrowego. Bourbon to już mega oklepana sprawa, ale nie mam pojęcia jak pachnie drewno cedrowe. Poza tym, nie kojarzę tego dodatku w piwie, więc trochę się jaram. Zobaczmy, co wyszło z tego eksperymentu.  Piwo jest przyjemnie gładkie i gęste, rozlewające się po podniebieniu. Dużo tu czekolady deserowej, wspomaganej przez praliny i akcenty kakao. Tuż za nimi na scenę wchodzi drewno – czuć klepkę dębową oraz coś, cz