Jak każda branża, tak i sektor piwny z biegiem czasu
ewoluuje, zmienia się, ulega pewnym tendencjom, schematom, czy wreszcie modzie.
To co jeszcze kilka lat temu było prawdziwą ‘petardą’ i obiektem pożądania
piwnego społeczeństwa, obecnie zostaje przyjęte z lakonicznym wzruszeniem
ramion lub niekiedy nawet z pogardą.
Któż z nas nie pamięta swoistego boomu na piwa
niepasteryzowane, jakoby o niebo lepsze niż utrwalone trunki (w rzeczywistości
różniące się w bardzo niewielkim stopniu). Jakieś 6-7 lat temu każde piwo z tym
„magicznym” napisem sprzedawało się jak świeże bułeczki z nadzieniem
czekoladowym, a dzisiaj co? Czy ktoś w ogóle jeszcze zwraca na to uwagę? Ja na
pewno nie.
Później przyszła pora na piwa pozbawione procesu filtracji –
browary niemal biły się na niefiltrowane nowości! Mętne, nieprzezroczyste,
niekiedy nawet zawiesiste lagery nie długo jednak cieszyły się popularnością,
bowiem na piedestał wdarły się piwa miodowe! Tu również schemat się powtarzał –
w krótkim czasie nieomal każdy rozpoznawalny producent miał w swojej ofercie honey
beer. Szczególnie upodobały je sobie osoby płci pięknej, które z natury
raczej nie są entuzjastkami piwnej goryczki.
W krótkim czasie rynek ewoluował, a Polacy zostali zalani
różnej maści produktami będącymi wypadkową mieszaniny piwa i lemoniady
(zazwyczaj o smaku cytrynowym, ale nie tylko). Radlery w ciągu zaledwie dwóch
lat stały się najpopularniejszymi towarzyszami letnich upałów, wycieczek
pieszych i rowerowych, a także spotkań towarzyskich wszelakiej ‘gimbazy’.
Zresztą do dziś piwa te mają swoich wiernych fanów, szczególnie wśród naszej
młodzieży.
Powyższe schematy - może nie do końca przez wszystkich
zauważalne - tyczą się w głównej mierze koncernów oraz tzw. browarów
regionalnych, które zazwyczaj należą do segmentu małych i średnich producentów
napoju z pianką.
Obecna od kilku lat w Polsce piwna rewolucja wywróciła do
góry nogami wszystko co było dotąd znane Kowalskim i Nowakom, dając nam nową
jakość oraz wszechogarniającą różnorodność piwnych trunków, wywołującą u
niektórych istny oczopląs i prawdziwy mętlik w głowie. Nowe mikroskopijne
browary rzemieślnicze, kontraktowe inicjatywy oraz browary restauracyjne mnożą
się jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Dość powiedzieć, że w samym tylko 2014
roku było w naszym kraju ponad 500 piwnych premier!!! A w tym roku z pewnością
wynik ten będzie poprawiony.
Przechodząc w końcu do meritum niniejszego artykułu
postanowiłem dla Was zgłębić i przyjrzeć się bliżej obecnie panującym trendom w
polskim piwowarstwie nowofalowym/rzemieślniczym, które co rusz przekracza
nieznane dotąd polskiemu piwoszowi granice. Z nielicznymi wyjątkami nie będzie
więc tutaj mowy o wyrobach koncernowych i większości browarów regionalnych,
bowiem jedyny trend jaki wśród nich obecnie panuje to kopiowanie malutkich craftowców.
Amerykańskie chmiele
Simcoe, Citra, Cascade, Palisade, Mosaic, Chinook, Amarillo,
Zeus, Tomahawk, Centennial – wszystkie te nazwy bez zająknięcia potrafi
wymienić każdy szanujący się w Polsce hop head. Bodajże w każdym zakątku
globu, jeśli mowa o piwnej rewolucji, to prawie na pewno mamy na myśli chmiele
‘zza wielkiej wody’.
Polacy pokochali jankeskie lupuliny za sprawą Pinty i
przełomowego piwa Atak Chmielu, który w 2011 roku po raz pierwszy urzekł
naszych rodaków nutami żywicy, cytrusów, owoców tropikalnych oraz akcentami
igieł sosnowych. Goryczka 58 IBU jak na tamte czasy była wprost powalająca.
Dziś może już tak nie jaramy się machinalną goryczą – choć są już polskie
trunki mające ponad 100 IBU – to nadal kochamy ten niepowtarzalny i uwodzący
aromat amerykańskich chmieli, który naprawdę robi robotę!
Od czasów powstania Browaru Pinta do dnia dzisiejszego w
zasadzie każdy nowopowstały browar nie szczędzi tych nowofalowych odmian
chmielu, tworząc przeróżne mikstury typu single hop, American Pale
Ale, American IPA, Imperial IPA, Black IPA, Belgian
IPA, American Amber Ale oraz wiele, wiele innych.
Dość powiedzieć, że już nawet wicelider rynku w Polsce -
Grupa Żywiec uwarzyła piwo (Żywiec APA) na chmielach from USA.
Żyto
Co prawda pierwszym polskim dość dobrze rozpowszechnionym
piwem na słodzie żytnim było Żytnie z nieczynnego już regionalnego Browaru
Konstancin, to nie ulega najmniejszej wątpliwości, że dopiero piwna rewolucja
dała prawdziwe pole do popisu tego typu piwom. Rzecz jasna nie są to wyroby w
stu procentach oparte na słodzie żytnim, nie mniej jednak jego udział dochodzi
niekiedy nawet do 50% zasypu.
Choć historycznie piwa na słodzie żytnim (roggenbier)
pochodzą z południowych rejonów Niemiec, to obecnie z żyta robi się różne style
piwa, najczęściej jednak jest on dodatkiem w zasypie piw nowofalowym, co w
ostatnich 2-3 latach można zaobserwować również w Polsce.
Mimo sporych trudności technologicznych jakie sprawia
dodatek słodów żytnich, polskie browary craftowe coraz częściej
doceniają rolę tego zboża, który wnosi do piwa charakterystyczną kwaskowatość,
rubinowo-miedziany kolor oraz przede wszystkim wysoką pełnię, sporą gęstość,
oleistość oraz gładkość na podniebieniu.
Piwa wędzone
Nie dosłownie oczywiście, bowiem nie chodzi tutaj o wędzenie
butelki z piwem, lecz o wędzone/dymione słody użyte do produkcji pewnej
określonej grupy piw.
Normalnie przy produkcji słodu namoczone ziarno zbóż suszy
się gorącym powietrzem, niekiedy jednak chcąc uzyskać swoiste cechy danego
słodu używa się do tego celu dymu. Zazwyczaj jest to dym pochodzący ze spalania
dębu, buku lub jakichś drzew owocowych, jednak czasem też stosuje się dym z
torfu (patrz Smoky Joe z AleBrowaru), który po zmianach w recepturze wnosi
charakterystyczne nuty asfaltu, bentonitu i spalonych przewodów elektrycznych
(i to wszystko czuć w piwie!). Słody wędzone torfem to jednak rzadki wyjątek,
najczęściej wędzi się dębem oraz bukiem, które objawiają się w piwie aromatami
wędzonej szynki, kiełbasy wiejskiej, sera oscypka i/lub dymu z dogasającego
ogniska.
Nie będę tutaj wymieniał wszystkich polskich browarów, które
odważyły się na ten dość kosztowny eksperyment, bo jest ich zbyt wiele,
nadmienię tylko, że właściwie każdy styl piwa może posłużyć jako baza do
stworzenia jego dymionego odpowiednika. Jeśli do tego dołożymy dymy z różnych
gatunków drzew (oraz z torfu) i wieloraki stopień uwędzenia takiego słodu, to
naprawdę mamy bardzo szerokie pole do popisu przy warzeniu rauchbiera.
Rok 2014 był w Polsce dość obfitujący w tego typu piwa
(nawet Browar Gościszewo i Zwierzyniec mogą się takowymi pochwalić) i sądzę, że
w obecnym roku ten trend zostanie nadal utrzymany.
Kawa
Choć w ubiegłym roku pojawiło się już trochę piw z kawą w
składzie (Coffee Stout z Kormorana, Black Rob z Twigga, dwie Kawki z Widawy,
Bebok z Kraftwerku, Doktor Plama z Artezana), to jednak dopiero wraz z
początkiem 2015 roku zaobserwowaliśmy istny wysyp trunków opartych na tym
surowcu – Maczjato z Artezana, I’m So Horny z Pinty, Sen o Warszawie z
Bazyliszka, Kofanatyk z Genius Loci, kooperacyjna 4 (Czwórka) z Pracowni Piwa i
Szałupiw, Geezer z Kingpina, Coffeelicious z Piwnego Podziemia oraz So Far, So
Dark z Artezana i AleBrowaru.
Kawa może trafić do gotującej się brzeczki lub na podczas
jej fermentacji w formie całych ziaren, zmielonych ziaren lub niekiedy nawet
tradycyjnie zaparzonej kawy, bądź espresso, które pijemy w naszych domach.
Najczęściej tym dodatkiem wzmacnia się i uwypukla kawowy oraz palony charakter
różnego rodzaju stoutów, chociaż możemy się pochwalić jednym piwem z
kawą (Kawka Ale z Widawy), które z pewnością nie należy do czarnych, a także
takim, które jest lagerem (I’m So Horny z Pinty).
Piwa leżakowane w drewnianych beczkach
Generalnie domeną leżakowania w drewnie jest wino, ale z
powodzeniem do tego nadają się także niektóre piwa. Prym wiodą tutaj mocne i
wyraziste w smaku trunki takie jak Russian Imperial Stout (RIS), Barley
Wine, czy porter bałtycki. Nie mniej jednak nie można tutaj zapominać
również o belgijskich specjałach takich jak Flanders Red Ale, Oud
Bruin, czy oryginalny Lambic.
W zeszłym roku mogliśmy raczyć się Hadesem Gone Wild z
Olimpu, Duke Of Flanders z Szałupiw, czy Chateau z Artezana – wszystkie te piwa
były leżakowane (od kilku miesięcy do roku) w dębowych beczkach po francuskim
winie Bordeaux.
Rzeczone beczki jednak wcale nie muszą być po czerwonym
winie, świetnie nadają się do tego również antałki po różnych rodzajach whisky/burbonie
i innych alkoholach.
W tym roku na pewno doczekamy się sporej ilości piw barrel
aged, bowiem swoje beczki ma już (oprócz wyżej wspomnianej trójki)
Pracownia Piwa, AleBrowar, Birbant, Doctor Brew i Browar Widawa, a to przecież
dopiero pierwszy kwartał roku.
Oczywiście zależnie od rodzaju wcześniejszej zawartości
takiej beczki, dane piwo nabierze charakterystycznego rodzaju cech
organoleptycznych, a to wszystko za sprawą całej rzeszy mikroorganizmów
(bakterii, dzikich drożdży, itp.) żyjących w nasiąkniętym drewnie. Zazwyczaj
takie piwa się świadomie „zakażają”, co czyni je bardziej wytrawnym, kwaśnym i
cierpkim, de facto przypominającym wino. Ale tak jak mówię, to wszystko
zależy od czasu kontaktu z drewnem, od samego rodzaju drewna oraz wcześniej
przechowywanego tam trunku.
Osobnym, ale dość pokrewnym zagadnieniem jest leżakowanie
piwa w tanku z płatkami/wiórami (zazwyczaj dębowymi), które niekiedy są
uprzednio macerowane jakimś alkoholem, którym to w konsekwencji nasiąkają,
oddając później to co najlepsze piwu. Można uznać to tańczy i łatwiejszy
logistycznie zamiennik leżakowania beczkowego.
Nowozelandzkie chmiele
Jak się okazuje nie samymi ‘hamerykańskimi’ chmielami
człowiek żyje. Coraz większą popularnością i uznaniem w Polsce i na świecie
cieszą się bowiem chmiele z rejonu pacyficznego, mianowicie z Nowej Zelandii i
Australii (w mniejszym stopniu). Mam tu na myśli takie odmiany jak: Nelson
Sauvin, Motueka, Pacific Gem, Pacific Jade, Dr Rudi, Kohatu, Waimea, Rakau,
Pacifica i australijskie Galaxy oraz Ella.
Co prawda nie zapewniają one, aż takich ekstremalnych
doznać, co ich amerykańscy kuzyni, jednak i tutaj z powodzeniem odnajdziemy
cytrusy, słodkie owoce tropikalne, trochę żywicy, białych owoców (ananas,
morela, białe winogrono, brzoskwinia) oraz nieco kwiatów i iglaków. To wszystko
jest zależne od danej odmiany, ale nie sposób ukryć sporego podobieństwa do
silnika odrzutowego piwnej rewolucji, jakim są jankeskie lupuliny.
Nie będę tu wyliczał wszystkich polskich piw uwarzonych
dotąd na nowozelandzkich odmianach, ale trzeba być dosłownie ślepym, żeby nie
zauważyć tego postępującego trendu w polskim piwowarstwie rzemieślniczym.
Kooperacje
Pionierami w dziedzinie współpracy różnych browarów (i nie
tylko) byli u nas Browar Pinta, AleBrowar i pub Piwoteka Narodowa, którzy po
raz pierwszy spiknęli się w 2013 roku i uwarzyli wspólne piwo urodzinowe (B-DayLądowanie w Bawarii). W tym roku już po raz trzeci popełnili kooperacyjne piwo,
zachęcając przy okazji inne przybytki do spotkań przy kotle warzelnym.
Najsłynniejszą bodaj piwną kooperacją są słynni
„Kolaboranci”, czyli Browar Widawa i Tomek Kopyra, który udowadnia, że aby
kooperować nie trzeba posiadać nawet browaru. Podobna rzecz miała miejsce, gdy
Simon Martin „pomagał” Browarowi Pinta przy Call Me Simon.
Na przestrzeni ostatnich 2-3 lat na współpracę zdecydowali
się także Pracownia Piwa i Szałpiw (którzy mają na koncie już cztery wspólne
piwa), Artezan i AleBrowar, Bednary i Jan Olbracht, Pracownia Piwa i Pinta,
Szałpiw i Olimp, AleBrowar i Birbant, Piwoteka i Jan Olbracht oraz kilka
innych, o których zapewne już zapomniałem.
Na arenie międzynarodowej natomiast doświadczenie w tym
temacie ma już Pinta z Carlow Brewing Company, AleBrowar z Nøgne Ø i Veholt oraz Ninkasi z Bierfabrik.
Wiadomo, że co dwie
głowy to nie jedna – razem łatwiej jest wymyślić coś wyrywającego z butów. Być
może to jest właśnie główny motyw tego coraz częstszego zjawiska. Nie mniej
jednak w takim przypadku chcąc nie chcąc, zyski trzeba dzielić fifty-fifty, co raczej niezbyt przemawia za finansowym powodem
takiego działania.
Być może nie są to jeszcze
wszystkie trendy, jakie można zauważyć w szybko zmieniającym się polskim
piwowarstwie. Dla niektórych być może obiecującym nurtem są także piwa na
Brettach, albo kwaśne sour ale,
których już kilka się u nas pojawiło. Ostatnio też dorobiliśmy się kilku nowych
porterów bałtyckich, ale nie nazwałbym tego jeszcze jakimś znaczącym trendem,
czy modą. Chociaż za rok, kto wie... ?
Jeśli uważasz ten tekst za ciekawy i interesujący - podziel się nim ze swoimi znajomymi za pomocą któregoś z możliwych sposobów.
Wydaje mi się, że zauważalnym trendem jest również zwrot w stronę polskich lupulin - wszelkiego typu polskie IPA, czy chmielenie odmianami niszowymi lub reaktywowanymi pochodzącymi właśnie z nad Wisły czy wykorzystanie chmieli "prosto z krzaczka". Nie pomijałbym tego trendu w zestawieniu - szczególnie, że ma on bardzo pożyteczną stronę, jaką jest wspieranie rodzimej gospodarki (w tym wypadku rolnictwa ;) )
OdpowiedzUsuńChmielenie świeżym chmielem, to praktycznie u nas nie istnieje - ile do tej pory było takich piw? 3-4 na przestrzeni 2-3 lat.
OdpowiedzUsuńPolskich IPA było co prawda kilka (może z 8-10), ale nie nazwałbym tego jeszcze jakimś trendem, bo piwa te ukazywały się w dość dużym odstępie czasu.
Trendy są różne i często się zmieniają, czasem po prostu chodzi o mniej lub bardziej przelotne mody - najważniejsze, że mówimy wreszcie o prawdziwych piwach ! :-) To najlepszy znak, że polski rynek DOJRZEWA.
OdpowiedzUsuń