"Moja Piwniczka" to regularny cykl degustacji porządnie wyleżakowanych piw (minimum 4-letnich), które pojawiają się na blogu mniej więcej raz na miesiąc w okresie jesienno-zimowym.
Drugi wpis w tym sezonie z cyklu „Moja Piwniczka”, a w nim mało spotykane piwo z jakże romantycznego Browaru Łąkomin, leżącego w województwie Lubuskim.
Szczerze, to nie wiem nawet, czy nadal jest warzone, ale swego czasu było mi dane wychylić kilka butelek (oczywiście nie na raz). Piłem je z szerokim uśmiechem na gębie, bo piwo naprawdę smakowało mi wybornie. Taki klasyczny porter bałtycki, ale zrobiony solidnie i uczciwie. Niczego mu nie brakowało.
Obecnie dany egzemplarz liczy sobie przeszło pięć lat i okropelnie jestem ciekawy, jak zmienił się jego profil w tym czasie. Z doświadczenia wiem, że większość piw na tym całym leżakowaniu zyskuje, ale nie wszystkie. To zależy od wielu czynników, między innymi od tego, jakie piwo było na początku. Ogólnie jednak to wciąż loteria i nigdy tak do końca nie wiadomo jak potoczą się sprawy.
Jeśli jesteś ciekaw/a kolejnych mocno wyleżakowanych piw, a nie subskrybujesz mojego bloga, to właśnie teraz musisz to zmienić. Taka wiedza jest bezcenna, a subskrypcja/polubienie nie boli.
Producent |
Browar Łąkomin |
Termin ważności |
05.2016 |
Wiek (miesiące) |
66 |
Zawartość alkoholu (%) |
9,1 |
Ekstrakt (°Blg) |
21 |
W wyglądzie nie ma zaskoczeń, poza tym, że pojawił się minimalny gushing. Piwo jest praktycznie zupełnie czarne, klarowne. Piana ostro zasyczała przy nalewaniu, ale finalnie Dziki Dzik pieni się nader przeciętnie. Kremowy kożuch jest przyjemnie puszysty, drobny, ale niekoniecznie trwały.
Piję. Tu również bez szaleństw i wodotrysków. Ciecz sprawia gładkie i śliskie wrażenie, jest spora pełnia i przyzwoite ciało. Dominują czekoladowo-prażone nuty, przy czym ta czekolada jest z niskiej półki. Nie brakuje tu prażonych słodów, kawy zbożowej oraz łagodnej kawy z cukrem i śmietanką. Z czasem na wierzch wypełza swoista orzechowość, wspomagana przez nieśmiałe akcenty melasy, lukrecji i cukru trzcinowego. Daleko w tle baraszkuje sobie umiarkowanie palona goryczka oraz subtelna nuta sosu sojowego, co przy tak długotrwałym leżakowaniu jest całkowicie zrozumiałe. Szkoda natomiast, że nie odnotowałem tutaj suszonych owoców. Wyraźnie ich tu brakuje. Alkohol po tak długim czasie jest praktycznie niewyczuwalny. Świetne ułożenie. Sumarycznie dosyć całkiem niezłe jest to piwo, ale nie ma efektu „wow”.
Może po zapachu dostanę w końcu jakiegoś orgazmu? Nie ma szans. Pachnie to dosyć przyjemnie, ale do euforii daleka droga. Lekko palone słody porządnie dają o sobie znać, podobnie jak czekolada deserowa i kawa zbożowa. Można odnieść wrażenie, że ktoś dodał tu sporo Inki. W dalszej kolejności na scenę pchają się delikatne tony lukrecji, melasy i cukru brązowego. Tuż nad horyzontem, tak na granicy wyczuwalności odnalazłem odległe akcenty suszonych owoców zatopionych w likierze. Dziwne to, bo w świeżej wersji były one dużo bardziej namacalne. Sporym plusem jest oczywiście nienaganne ułożenie.
Piwo po tylu latach wciąż jest pełne w smaku, bardzo gładkie i świetnie zbalansowane. Alkohol ułożył się wyśmienicie i wyraźnie wygładził. Mocno dziwi mnie natomiast niemal zupełnie zanik suszonych owoców, które tak dzielnie sobie pogrywały, gdy piwo było przed terminem. Ogólnie rzecz ujmując wciąż jest to dobry trunek, ale mam wrażenie, że stracił swój charakter i stał się taki bardziej prostolinijny, mało charakterny, nieco wręcz przygaszony. Tak więc świeżak okazał się w tym przypadku lepszy.
OCENA: 7/10
Jeśli ten tekst Ci się spodobał i nie chcesz, by w przyszłości ominęły Cię kolejne, ciekawe artykuły na temat wyleżakowanych piw – już teraz zapisz się do newslettera, dołącz mnie do swoich kręgów Google+ lub polub mój profil na fejsie ;>
Komentarze
Prześlij komentarz