"Moja Piwniczka" to regularny cykl degustacji porządnie wyleżakowanych
piw (minimum 4-letnich), które pojawiają się
na blogu mniej więcej
raz na miesiąc w okresie
jesienno-zimowym.
No i mamy świąteczno-noworoczny okres. Czas radości,
miłości i spokoju, ale też czas zadumy, kontemplacji i refleksji. Znajdźmy w
tych dniach trochę czasu dla siebie i dobrego piwa. Nie żałujmy grosza na
sztosy, czy jakieś rzadkie perełki (nie chodzi o te z Lublina). Odkryjmy nowe
smaki, poznajmy nieznane nam trunki. Otwórzmy się na nowości.
Ja na przykład dzisiaj wydobyłem z piwnicy
pięcioletni egzemplarz Raciborskiego Porteru. Nie twierdzę, że to jakiś
nieziemski twór, ale ciekawie jest odkryć co stało się z danym piwem po tylu
latach leżakowania. Zawsze intryguje mnie jak zmienia się smak, aromat,
gładkość, czy treściwość danego piwa. To jest jak Kinder Niespodzianka – nigdy
do końca nie wiesz, co znajdziesz w środku ;)
Oto przed Wami kolejny wpis z serii „Moja
Piwniczka”. Świeży porter z Raciborza piłem równo pięć lat temu i dosyć dobrze
mi podszedł. Obyło się co prawda bez fajerwerków, ale to naprawdę solidne i
stylowe piwo. Zresztą już kilka razy miałem z nim do czynienia, więc nie jest
to opinia wyssana z palca. Ale podstawowe pytanie brzmi: czy tak długi czas
leżakowania wyszedł mu na dobre?
Producent
|
Browar Racibórz
|
Termin ważności
|
05.05.2015
|
Wiek (miesiące)
|
62
|
Zawartość alkoholu (%)
|
8,9
|
Ekstrakt (°Blg)
|
21,9
|
Piwo – jak to zwykle po leżakowaniu – swojego
wyglądu nie zmienia. Wciąż jest niemal zupełnie czarne i nieprzejrzyste. Piany
jak prawie nie było, tak prawie nie ma.
Kosztuję. Nie jest źle. Nie skisło, nie zepsuło się,
więc gra gitara. Raciborski Porter to jeden ze słodszych przedstawicieli
gatunku i czas tego nie zmienił. Mamy tu mnóstwo mlecznej czekolady,
rozpuszczalnego kakao i słodkich pralinek. Po chwili do głosu dochodzi karmel
oraz prażony słód z lekkimi nutami orzechów laskowych i suszonych owoców. Smacznie
się to konsumuje, muszę przyznać. W tle buszują lekkie echa lukrecji oraz
melasy. Alkoholu brak. Nawet nie ma się czego doszukiwać. Piwo jest gładziutkie
i cholernie dobrze ułożone. Wysycenie jest bardzo niskie, pasuje do porteru
bałtyckiego. Very najs. Nie za dużo
uległo tu zmianie, ale jeśli już, to na pewno na plus. Słodki deser w płynie –
tak bym to określił.
Zapach jest równie przyjemny i intensywny. Prym w
tym elemencie wiedzie opiekany słód, karmel, czekolada i pieczywo razowe z
nasionami słonecznika. Samej paloności jest tu malutko, bardziej są to brązowe
klimaty, takie jak lukrecja, czy świeże kakao. Mocno też wyczuwam garść
suszonych owoców, które bardzo lubię w porterach. Zadomowiła się tu suszona
śliwka węgierka, figa i daktyle. Alko niewyczuwalne. Całość przypomina trochę
pralinki z suszonymi owocami, ale bez alkoholu właśnie. Pachnie to wszystko
dosyć słodko, ale mi to pasuje. Świetnie się to wącha i o to właśnie chodzi :)
Piwo jest bardzo pełne w smaku, niebagatelnie
treściwe, okrutnie gładkie i aksamitne na podniebieniu. Fakt – jest bardzo
słodko i deserowo, ale Racibórz tak ma, nawet z innymi piwami. W porterze
bałtyckim to jednak nie jest żadną wadą, a po prostu cechą. Alkohol jest tu
wyśmienicie rozłożony na łopatki, choć trzeba przyznać, że nawet w świeżym
egzemplarzu nie dokuczał. Nie ma co tu dużo rozkminiać – piwo zniosło upływ
czasu wzorowo. Utleniło się w fajny i pożądany sposób. Jest troszkę lepsze niż świeżak,
więc warto było czekać.
OCENA:
8/10
Jeśli
ten tekst Ci się spodobał i nie chcesz, by w przyszłości ominęły Cię kolejne,
ciekawe artykuły na temat wyleżakowanych piw – już teraz zapisz się do
newslettera, dołącz mnie do swoich kręgów Google+ lub polub mój profil na
fejsie ;>
Komentarze
Prześlij komentarz