"Moja Piwniczka" to regularny cykl degustacji porządnie wyleżakowanych piw (minimum 4-letnich), które pojawiają się na blogu mniej więcej raz na miesiąc w okresie jesienno-zimowym.
Przyznacie chyba, że obecna zima to jedna z najbardziej srogich od wielu lat. Mrozów co prawda dużych nie ma (choć nocą bywało już ok 20ºC), ale aura jest bez wątpienia nieprzyjazna. Dla mnie to idealny czas na sączenie mocnych i esencjonalnych porterów bałtyckich. Tym lepiej, jak są dobrze wyleżakowane.
Karty Na Stół to pierwsze w tym roku piwo, które pojawia się na łamach „Mojej Piwniczki”. De facto jest to zarazem jeden z pierwszych wypustów Browaru Gloger, który zadebiutował w 2015 roku. Świeża wersja zbytnio mnie nie zachwyciła, a to za sprawą swojego dość chaotycznego charakteru. Dokładniej rzecz ujmując dzięki ordynarnej, mdłej i mocno zalegającej goryczce, która skutecznie odejmowała radości z picia. Trzeba jednak tutaj nadmienić, że sam alkohol już wówczas był bardzo dobrze ułożony. Nie mniej jednak, obecnie piwo jest już w „słusznym wieku” i niezmiernie jestem ciekawy jak będzie smakować po tylu latach.
Muszę jeszcze pochwalić tą niezniszczalną etykietę. Sześć lat w wilgotnej piwnicy, a ona wygląda zupełnie jak nowa! Jest naprawdę pancerna, choć na bank nie jest to zwykły papier.
Producent |
Browar Gloger |
Termin ważności |
01.11.2017 |
Wiek (miesiące) |
74 |
Zawartość alkoholu (%) |
9 |
Ekstrakt (°Blg) |
22 |
Z wyglądu nic się nie zmieniło. Piwo jest zupełnie czarne, praktycznie jak Stout. Z pianą nie było problemów. Bez oporów uformowałem dwucentymetrowy kożuszek, beżowy w barwie, zwarty, drobny i trwały. W tym szkle naprawdę ładnie to wszystko się prezentuje.
Pora jednak zmoczyć usta. Pierwsze wrażenie? Wcale nie czuję, że to piwo jest „stare”. Praktycznie żadnych oznak utlenienia, a przynajmniej typowych oznak. Rzecz jasna alkoholowo, to ten trunek jest bardzo zacnie ułożony, zresztą już na początku był. Piwo jest nader czekoladowe, nie brakuje w nim nut rozpuszczalnego kakao oraz pralin belgijskich. Dalej mamy ciemne, lekko palone słody otoczone pumperniklem i łagodną kawą z cukrem. W tle pałętają się subtelne akcenty melasy, cukru kandyzowanego oraz orzechów laskowych. Zbyt słodko jednak nie jest, bo na straży stoi odpowiednia goryczka o lekko kawowym zabarwieniu. Sosu sojowego brak, suszonych owoców też brak niestety. Mimo to bardzo mi smakuje ten porter. Jest mega ułożony i wystarczająco wielowątkowy. Mniam!
Aromat zdaje się nadawać na tych samych falach, co smak, pomimo, że nie ma tu wielkiej intensywności. W rzeczy samej ładny to zapaszek i bez cienia wątpliwości porterowy. Różnej maści czekolady górują nad resztą składowych. Fajnie swoją obecność zaznacza też kawa zbożowa, praliny i opiekany słód, któremu wtóruje słodka melasa oraz nuty orzechów. Nieco w głębi można doszukać się delikatnych miodowych tonów oraz odrobinki toffi. Piwo pachnie dosyć słodkawo, ale jakże przyjemnie. Alkohol delikatnie muska moje podniebienie, dając wrażenie trunku wysoce szlachetnego i ułożonego. Naprawdę świetnie to pachnie.
Karty Na Stół to piwo niemalże kompletne, bardzo rozbudowane, pełne w smaku, gładkie, esencjonalne i odpowiednio gęste. Balans oraz ułożenie także nie budzą tu zastrzeżeń. Od razu wiadomo, że jest to porter bałtycki, ale jego wieku w życiu bym nie zgadł. W zasadzie smakuje on jak świeżynka, bardzo dobrze ułożona świeżynka (takie portery też istnieją). Brak typowych oznak utleniania traktuję jako wielką zagadkę. Tak, czy siak piwo smakuje inaczej niż, gdy było świeże. Z pewnością dużo lepiej, bo jest bardziej szlachetne i harmonijne. Do sztosa jednak troszkę brakuje, ale i tak trzeba mocno chwalić.
OCENA: 8/10
Jeśli
ten tekst Ci się spodobał i nie chcesz, by w przyszłości ominęły Cię kolejne,
ciekawe artykuły na temat wyleżakowanych piw – już teraz zapisz się do
newslettera, dołącz mnie do swoich kręgów Google+ lub polub mój profil na
fejsie ;>
Komentarze
Prześlij komentarz